Pijąc kawę przy wschodzie słońca, zastanawiałem się jak będzie wyglądał mój dzień?
Wiedziałem jedno - skoro postanowiłem zakończyć okres leniuchowania - (link do postu podsumowującego), to trzeba się wziąć ostro do roboty.
Dzień zapowiadał się pięknie, ja czułem się pełen energii, więc wiedziałem, że trening będzie intensywny.
.
.
.
.
Wiele godzin później...
Życie pisze różne scenariusze.
Tm razem na trening wyjechałem dopiero po zapadnięciu zmroku.
Cały dzień czekałem na ten moment, ale z drugiej strony nie bardzo podobał mi się pomysł, by w nocy, bez oświetlenia z przodu, jechać na długi trening.
Wybrałem więc opcję - krótko, ale ciężko, czyli ostro pod górę.
Do Sanktuarium na Górce prowadzą dwie drogi.
Tym razem na podjazd wybrałem serpentyny, których asfalt jest w fatalnym stanie. Dzięki temu panuje tam minimalny ruch samochodowy. Plan wypalił w 100%, jadąc pod górę nie spotkałem się z żadnym samochodem.
Po osiągnięciu celu musiałem chwilę odsapnąć, by uspokoić tętno.
Zjazd w dół był już formalnością.
Trening trwał zaledwie 40 minut, ale dał mi porządnie w kość.
Następnego dnia obudziłem się z konkretnymi zakwasami.
Mówią, że na zakwasy najlepszy jest trening, więc kolejnego dnia wyruszyłem na kolejną przejażdżkę. Tym razem po płaskim.
Ale o tym treningu opowiem Wam w kolejnym raporcie.
Nice sunset, thanks for sharing @ptaku