A jednak siłą rozpędu po ostatnim wpisie zabrałam się za porządki w zdjęciach i chaos z grubsza opanowany. Na krótko, bo prawie codziennie coś dorzucam do kupki. Bywa różnie. Czasem chcę tylko jak najszybciej zaliczyć trasę i przynoszę dwa zdjęcia. Innym razem plan pączkuje, bo nie sposób zignorować napierających ze wszystkich stron atrakcji. Wczoraj tak się właśnie stało - na pierwszy etap spaceru, który w założeniu miał być jedynie przystawką, zużyłam mnóstwo czasu, siły i prawie całą baterię w telefonie. Ale warto było! O tym jednak kiedy indziej, bo materiał jeszcze surowy.
Dziś pokażę wybrane kawałki Krakowa zebrane w ciągu ostatnich tygodni. Wydają się być chaotyczne i przypadkowe, a jednak patrząc na nie wszystkie, widzę jak niektóre kropki zaczynają się łączyć. Tworzą dynamiczne, przenikające się konstelacje. Nawet mi jest trudno je zaklasyfikować, opatrzyć etykietą, powiązać z konkretną historią. To pulsujący życiem twór, dla którego pojęcie czasu i granic nie istnieje.
Zacznę od miejsca pospolitego, przez które przejeżdżam ostatnio kilka razy w tygodniu, bo to ważny punkt przesiadkowy na linii północ - południe. O rondzie Mogilskim już kiedyś pisałam, jak wyglądało dawniej - kępka drzew opasana torami tramwajowymi i jezdnią. Wieczne korki i ponury szkieletor w tle. Najważniejsze (dla mnie) jest to, że zbudowano go na resztkach fortu Lubicz. W Krakowie co rusz potykasz się o jakieś bunkry - Moskale może i budowali większe, ale Austriacy biją ich liczebnością. Bastion Lubicz został zburzony i zasypany zanim się urodziłam, był bliźniakiem fortu Kleparz (który wciąż ma się dobrze). Ruiny zostały odkopane i wyeksponowane podczas gruntownej przebudowy ronda kilkanaście lat temu, za co chwała pomysłodawcy. Ruch samochodowy odbywa się na poziomie zero, a poniżej tramwaje dostojnie przepływają pomiędzy ruinami.
Na fotkach chaotycznie to wygląda, ale według mnie dolny poziom jest fajnie, czytelnie zorganizowany. Nie tworzą się korki i jest spokojnie, bo ruch samochodowy idzie górą. Przydałoby się więcej takich rozwiązań w mieście.
Rondo jest też ładnie zagospodarowane wizualnie - malowidła i mozaiki odwracają uwagę od wszechobecnego betonu i kamienia. Podobają mi się szczególnie te nawiązujące do twórczości Wyspiańskiego - nie mam wszystkich na zdjęciach, bo zawsze cykam je "w przelocie".
Nie jest to może atrakcja turystyczna, ale zasługuje na odrębną wzmiankę. Lubię to miejsce.
Kontrasty, wspominki i takie tam - żeby nie było, że Kraków tylko błyszczy.
W zakątku nad Białuchą (Olsza) - poranna kawa z widokiem na trabanta.
--
Pogórze Duchackie, które - jak ostatnio miałam okazję się przekonać - obsiane jest wystawnymi domami. Ten musi być solą w oku sąsiadów.
--
Stare Miasto i była siedziba Radia Kraków - pałac Tarnowskich na ulicy Szlak. Od końca lat 90-tych popada w ruinę. Posiadłość od dawna otoczona jest blaszanym płotem z tablicą "roboty budowlane", ale nie widać żadnych postępów. Tuż obok znajduje się Park Jalu Kurka (miejsce z mojego dzieciństwa), który odkryłam na nowo dwa lata temu.
Kącik wspomnień. Na Szlaku mieszkałam do trzeciego roku życia, potem przez wiele lat przyjeżdżałam do dziadków na weekendy. W niedziele babcia zabierała mnie na mszę do jednego z dwóch pobliskich kościołów: Filipa albo Floriana. Wolałam ten pierwszy. Rytuały nie interesowały mnie zupełnie, za to świat detali wizualnych wciągnął od pierwszego spotkania: twarze świętych z obrazów i rzeźb, fałdy ich ubiorów, drobna snycerka pokryta złotą farbą, ciemne drewno ławek. Witraże, świeczniki, błyszcząca monstrancja, kształt kielicha, złote serca w gablotach. Śpiewniczek w czarnej okładce, z barwionymi krawędziami kartek i drobną, szeryfową czcionką.
Możliwe, że dzięki nim zostałam detalistką:
Filip. Uściślając - tak naprawdę kościół św. Filipa został zburzony na początku XIX wieku (została po nim nazwa ulicy), a w pobliżu wybudowano kościół św. Wincentego, który widzicie na zdjęciu. Dla mnie jednak na zawsze pozostanie Filipem, tak mówiła na niego moja babcia.
Florian. Zdecydowanie wolę klimaty gotyckie.
--
Na koniec kilka słów o latarniach umarłych, które znalazły się w tytule. To fantastyczny motyw przewodni na wycieczkę po Krakowie. Do tej pory odwiedziłam sześć z dziewięciu znajdujących się w granicach miasta. Przez dziesiątki lat niektóre z nich mijałam wielokrotnie, ale dopiero od niedawna wiem, że nie są to zwykłe kapliczki.
Latarnie umarłych pojawiały się w Europie od XII wieku. Były to kamienne/ceglane budowle w kształcie kolumny, na szczycie której znajdowało się źródło światła (kaganek/świeca), ukryte we wnęce, świecące na cztery strony świata. Latarnie te, stawiane obok szpitali, przytułków i cmentarzy, ale też przy rozstajach dróg i ważnych szlakach, spełniały funkcję informacyjną i ostrzegawczą. Trudno nam, żyjącym w świecie wszechobecnej, elektrycznej iluminacji, wyobrazić sobie ciemności panujące w minionych wiekach po zapadnięciu zmroku. Latarnie umarłych były na lądzie tym, czym latarnie morskie dla marynarzy.
Latarnie umarłych w Krakowie przeszły mniejszą lub większą metamorfozę i zamieniły się w kapliczki. Najbliżej oryginału pozostaje ta znajdująca się obecnie pod kościołem św. Mikołaja w Krakowie (ul. Kopernika), pochodząca z XIV wieku. Podczas przenosin w XIX wieku (oryginalnie stała na Placu Słowiańskim) zamurowano okienka w jej górnej części. Mimo to nadal robi wrażenie. Pomyśleć, że już siedemset lat temu ostrzegała mieszkańców przed zbliżaniem się do szpitala trędowatych.
Te dwa zdjęcia wyjątkowo pochodzą z kwietnia.
Chcę zebrać wszystkie znane latarnie umarłych w Krakowie i wtedy chętnie się całą kolekcją podzielę, tymczasem wrzucam jeszcze dwie z nich.
Kapliczka św. Gertrudy (XVII wiek), stojąca na Plantach u wlotu ulicy św. Sebastiana, niegdyś pilnowała szpitala wenerycznego. Chyba jako jedyna (nie widziałam wszystkich) wciąż świeci na cztery strony świata.
Kapliczka Boga Ojca (prawdopodobnie XVIII wiek) przy skrzyżowaniu Limanowskiego i Powstańców Śląskich - tuż za nią majaczy brama do Starego Cmentarza Podgórskiego i ścieżka, którą można wejść na Wzgórze Lasoty. Po wojnie poświęcono ją pamięci mieszkańców rozstrzelanych w tym miejscu przez hitlerowców.
Tyle na dziś historyjek o moim Krakowie. Zdjęć zostało z dwieście jeszcze, ale mam litość ;)
Nie odmówię sobie za to przyjemności krótkiego podsumowania osiągnięć na Wandrer, który to po kilku tygodniach nareszcie się odetkał i zaktualizował dane. Licznik pokazuje 11% Krakowa, siedem dzielnic nabrało kolorków, co oznacza, że przeszłam w nich co najmniej 25% ścieżek. Jak widać, są to małe dzielnice, kobyły takie jak Dębniki czy Nowa Huta wciąż straszą pustką. Oderwany od reszty kłębek na południu, to więzi przyjaźni zadzierzgnięte ostatnio na Pogórzu Duchackim i Bieżanowie Prokocimiu. Ale kolorków jeszcze nie ma.
Do następnego 💚
Congratulations @wadera! You received a personal badge!
Wait until the end of Power Up Day to find out the size of your Power-Bee.
May the Hive Power be with you!
You can view your badges on your board and compare yourself to others in the Ranking
Check out the last post from @hivebuzz:
Support the HiveBuzz project. Vote for our proposal!