Dziennik #132/2022 - silne bodźce

in #polish2 years ago (edited)


Źródło: Pixabay


Dzień dobry.

Dzisiaj dziennik o nietypowej godzinie jak na dzień roboczy, ale skoro i tak nie śpię to postanowiłam przysiąść i trochę sobie pobazgrać.

Ciężka to była dla mnie emocjonalnie noc. Na samym początku nocki miałam kurs podczas którego spotkałam mojego przyjaciela z czasów gówniarskich. Nie widzieliśmy się ponad 10 lat. Na pytanie co słychać ścięło mnie z nóg, że boryka się ze stwardnieniem rozsianym. Niby okej, czasem kuleje, ale mam za dużo lat, żeby nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji. I o ile ten człowiek jest mi zupełnie obcy dzisiaj, więc jest mi go szkoda po prostu jako człowieka o tyle zajebiście mocno mnie uderzyło jak gość w wieku 30 lat może poruszać się jak starzec.

A potem było tylko gorzej, bo wróciły do mnie wszystkie nasze wspólne, a potem i oddzielne narkotykowo - alkoholowe ciągi, melanże, które mogły zakończyć się śmiercią, krzywe akcje, które mogły się skończyć na cmentarzu. I nie wiem czy czuję strach na myśl o wspomnieniach czy pokorę wobec tego, że dzisiaj w ogóle żyję i moje zdrowie fizyczne jest bez większych zarzutów, bo tego inaczej niż w kategoriach cudu rozpatrywać nie można. I mam lęki, że to spierdolę. A nie chcę, bo dwa razy takiej szansy się nie dostaje.

To ja mogłam być na miejscu Bartka tylko że ja najpewniej gryzłabym już glebę, bo nie mam zajebiście dzianych rodziców, żeby walczyć jak on. Albo mogłam być warzywem w psychiatryku bez kontaktu ze światem. Albo żyć na ulicy jak jakiś menel i się kurwić za butelkę wódki. Albo leżeć już w piachu.

A jednak jestem i to w całkiem niezłej formie, bo dwubiegunówka i border prawdopodobnie były jeszcze przed alkoholem, a nie są jego skutkiem. I chyba powinnam to bardziej docenić tak po ludzku, nie chodzić i szczerzyć ryja, bo nie ma z czego, ale po prostu wykorzystać szansę jaką dostałam, bo prawdopodobieństwo, że skończę swój libacyjny żywot w takim stanie w jakim skończyłam było mniejsze niż wygrana w totka.

Mam wrażenie, że zbyt niewdzięcznie podchodzę do tego co mam i co mogę tak naprawdę z tym zrobić. Zawsze narzekałam zalewana zazdrością, że niczego nie osiągnęłam, bo gorszy start, bo rodzice na studia wymarzone nie dali, bo jestem niska, bo nie mam znajomości, bo układ planet mi nie sprzyja. A tak naprawdę w całym swoim życiu nie zrobiłam absolutnie nic, żeby było mi w tym życiu dobrze. Tylko srałam dookoła siebie i narzekałam, że taki już mój ciężki los, a inni mają zajebiście. I chyba musiałam dostać tak silnego wstrząsu jak dzisiejszej nocy, żeby dojść do tak mimo wszystko bolesnych dla mnie wniosków.

Na ten moment postanowiłam wziąć się bardziej do roboty. Tak naprawdę pierdolę głupoty jak to ciężko pracuję, a co godzinę papierosek, przerwy i pogadanki z koleżanką z pracy, trwonienie kasy na kawki w pracy. Koniec z tym. Nikt mi nie płaci za palenie fajek czy oglądanie seriali w pracy i od dzisiaj zamierzam w pełni pożytkować czas spędzany w pracy. Być może tego czasu będę w pracy spędzać mniej, aby być zawsze w pełni zregenerowana, ale gdy w tej pracy będę to będę z siebie dawać 110%. Bez fajeczek, kawusi, pogadanek. Lubię moją współpracowniczkę, ale czas marnowany na pierdolenie o głupotach w skali tygodnia jest porażający dlatego koniec z tym. Normalna przerwa na posiłek ciepły w domu i jazda dalej do pracy.

Wydajniejsza praca = więcej kasy = szybsze pozbycie się kolosalnych długów = początek realizacji planów na przyszłe, stabilne życie.

Nie wiem czy kiedykolwiek czułam się bardziej dorosła niż dziś, ale widocznie ja potrzebuję silnych bodźców, żeby pewne rzeczy sobie w głowie układać. Mój plan na przyszłość jest bardzo prosty: chcę prowadzić firmę transportową. Wiem jak wiele czeka mnie pracy, być może gdy dojdę do momentu, że będę mogła ruszyć z czymś swoim może się okazać, że nie będzie to już tak intratne jak jest teraz, ale na ten moment jest to coś, do czego bardzo chcę dążyć, bo wiem, widzę i wierzę, że zapewni mi to spokojne i dostatnie życie w dodatku robiąc coś, co naprawdę lubię. Być może potrzebowałam takiego wstrząsu, żeby sama siebie skorygować. Być może potrzebowałam takiego wstrząsu, żeby nabrać większego zapału i motywacji do ciężkiej pracy.

Chyba dlatego nie mogę spać, bo po jakiś dwóch godzinach snu obudziłam się zupełnie rozbudzona i jakaś taka no. Do tego mega bolą mnie płuca i męczy cały czas kaszel dlatego jako odpowiedzialny, dorosły człowiek, którym chcę od dzisiaj być umówiłam się do lekarza, żeby sprawdzić co takiego się dzieje, że drugi czy tam trzeci tydzień męczy mnie taki kaszel, że boję się, że mi resztki płuc wylecą.

Czuje się zmotywowana do działania, ale bez takiego napompowanego hura tylko z pokorą i rozwagą. To duża zmiana. I bardzo się cieszę, że nastąpiła. Myślę, że to bardzo dobre miejsce, w którym się znalazłam. Tak myślę i czuję.

Do jutra.

Sort:  

Woow, firma transportowa! Brzmi ekstra, szanuję za ambitny plan i dopinguję ❤️

Dziękuję! <3

Myślę, że jak niczego nie odjebię to za parę lat jest to możliwe do realizacji.