Słuchane z 1996 roku - Top 10

in #polish4 years ago

Zapraszam do zapoznania się z kolejną dziesiątką płyt, tym razem pochodzących z 1996 roku. Dzisiaj bez zbędnych wstępów, powiem jedynie, że będzie różnorodnie.

1996_1.jpg

The 3rd and the Mortal - Paintings on Glass

Debiut tej norweskiej formacji pojawił się już w podsumowaniu sprzed dwóch lat, a teraz przyszła pora na jej drugi album. Jeśli tam królowały zwiewne melodie i marzycielskie wokale, to tutaj muzyka diametralnie się zmieniła. Stosunkowo niewiele jest śpiewu (zmieniła się wokalistka), a dominują dźwiękowe plamy z pogranicza triphopu, ambientu i awangardowego progresywnego rocka. Słychać instrumenty dęte, filmowe wręcz plamy klawiszy, co w rezultacie skutkuje tajemniczą i niezwykle ambitną muzyką, którą trudno przyporządkować do jakiegokolwiek gatunku.

Katatonia – Brave Murder Day

Siedziałem sobie u kolegi, u którego często słuchałem nowej muzyki. Przyszedł jego znajomyapr i przyniósł kasetę, którą za moment włożył do magnetofonu. Trzy kwadranse minęło nam w całkowitym milczeniu. Pojawiła się bowiem nowa jakość w muzyce metalowej. Katatonia – monotonia, rzekłby ktoś złośliwy, ale w tym szaleństwie była metoda i to jaka! Za moment zaroiło się od zespołów, które zaczęły grać te charakterystyczne kroczące riffy, podbite melodiami utrzymanymi nieco w stylu Paradise Lost. Tak się wykuwała oryginalność!

Manic Street Preachers – Everything Must Go

Ten brytyjskie lewaki zajmują specjalne miejsce w moim muzycznym świecie. Teksty olewam, ale ich płyty to kwintesencja angielskiego rocka lat 90. Zaczynali od surowego glamu o popowej melodyce, tutaj zaś zmienili nieokrzesany, punkowy niemal sztafaż z poprzedniej płyty i poszli w kierunku gitarowego popu. Zresztą od tego albumu grają jako trio, bo jeden z ich członków zaginął i do dzisiejszego dnia się nie odnalazł. Muzyka na „Everything Must Go” jest pogodna, ale i melancholijna i pokazuje, że trzyminutowe piosenki też mogą być arcydziełami, zwłaszcza gdy ich twórcy spoglądają w kierunku The Beatles.

Metallica – Load

Sąd ten będzie dość kontrowersyjny, ale „Load” jest moją ulubioną płytą Metalliki. Z thrashu wolę chociażby Testament czy Slayer, nie mówiąc już o technicznej odmianie tego gatunku. Wychodzi więc, że jeden z najbardziej znienawidzonych albumów Amerykanów stoi u mnie na podium. A przecież to kawał dobrej, rockowej muzyki, na wskroś amerykańskiej, z wyraźnymi wpływami southern oraz bluesa. A że nie ma tutaj metalu, albo jest go bardzo niewiele? Kto by się tym przejmował?

1996_2.jpg

Nevermore – Politics of Ecstasy

Nevermore powstali na gruzach Sanctuary i od pierwszej płyty stworzyli oryginalną wizję muzyki metalowej, w której połączyli moc i potęgę thrash metalu z niezwykle emocjonalnym śpiewem Darrela Wane (niech spoczywa w pokoju!) oraz bardzo pomysłowymi, technicznymi zagrywkami i solówkami gitarowymi. Powstała muzyka bardzo ciężka, trudna w odbiorze, nasycona negatywnymi uczuciami, z tekstami dotyczącymi zakamarków ludzkiej psychiki. Taka, w której można się zagłębić, aby wielokrotnie odkrywać jej tajemnice.

Nightingale – The Closing Chronicles

Tytuł drugiej płyty Nightingale do złudzenia przypomina pewną piosenkę Kansas („The Closet Chronicles”) i myślę, że to nie przypadek. W odróżnieniu od debiutu nie słychać na niej ani automatu perkusyjnego ani gotyckiego rocka. Za to te siedem utworów powstało jako hołd dla progresywnego rocka lat 70. i 80. Nie dziwią więc wpływy Marillion i Kansas, a czytelna i przestrzenna produkcja oraz ładne melodie zbliżają nieraz tę muzykę do radiowego popu. W swoim gatunku to album bezbłędny, szkoda tylko, że tak mało znany.

Psychotic Waltz – Bleeding

Teraz przyszedł czas na mistrzów pokręconego, progresywnego metalu i ich czwartą płytę. Ostatnią, którą wydali przed rozwiązaniem zespołu. Przykuwają na niej uwagę przede wszystkim dość wolne kompozycje, w których klawisze są równoprawnym instrumentem. W utworach tych próżno szukać popisów czy radykalnych zmian tempa – to raczej spokojne na zewnątrz, a nerwowe w środku, piosenki, których nie sposób pomylić z innym zespołem.

Rage – End of All Days

To jeden z tych zespołów, których zacząłem słuchać w 2. połowie lat 90., gdy ponownie nawróciłem się na klasyczny metal. Rage gra, jak na heavy metal, dość oryginalnie: niski wokal, średnie tempa i bardziej amerykańska niż europejska melodyka. Słychać tutaj chociażby nawiązania do środkowego okresu Metalliki, ale podobnie jak w przypadku Psychotic Waltz – od pierwszych taktów słychać, kto gra. Za kilka płyt Rage zacznie zjadać własny ogon, a gwóźdź do trumny dołoży gitarzysta-wirtuoz Victor Smolski, ale na „End of All Days” jest wręcz wzorcowo.

1996_3.jpg

Red Harvest – HyBreed

Industrialny metal z Norwegii i najlepszy album tego zespołu. Albo czadowe petardy z wrzeszczącymi wokalami, albo długie, transowe kompozycje z niemal gotyckim śpiewem. O dziwo, ten ogień i woda idealnie się ze sobą zgrywają, tworząc bardzo długi, prawie osiemdziesięciominutowy album, który może być ścieżką dźwiękową do postapokaliptycznego świata.

The Walkabouts – Devil’s Road

Americana w najlepszym gatunku: kojące smyczki, akustyczne gitary, przestrzeń tytułowej drogi i dwa wokale – męski i żeński. Każda piosenka to osobna historia opowiedziana za pomocą niebanalnego tekstu oraz emocjonalnej muzyki. Tutaj i słowo, i muzyka są ze sobą ściśle powiązane. A ta ostatnia czerpie z amerykańskiej tradycji folkrockowej oraz country. Idealna muzyka na noc.

Sort:  

Congratulations @sindarin! You have completed the following achievement on the Hive blockchain and have been rewarded with new badge(s) :

You published more than 60 posts. Your next target is to reach 70 posts.

You can view your badges on your board And compare to others on the Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Support the HiveBuzz project. Vote for our proposal!