Słuchane z 2009 roku - Top 10

in #polish2 years ago (edited)

Tylko dwa albumy metalowe w podsumowaniu? Tak, bo to był naprawdę dziwny rok. Chociażby z powodu Armii, które wydała aż dwie płyty - każdą diametralnie inną. Do tego powrócili grungowcy z Alice in Chains i wystartował zespół The Eden House, o którym już poniżej. Zapraszam do lektury!

Alice in Chains – Black Gives Way to Blue

Trudno było sobie wyobrazić Alice in Chains bez charyzmatycznego Layne Staleya, który zmarł z przedawkowania narkotyków. Podmiana wokalisty, która nastąpiła na tej reaktywacyjnej płycie klasyków brzmienia Seattle, okazała się strzałem w dziesiątkę, a po pierwszych dźwiękach można odetchnąć z ulgą. Kapela powróciła i nagrała bardzo ciężki album, nawiązujący do lat świetności, który jednocześnie otworzył nowy rozdział w jej karierze.

2009_2.jpg

Armia – Der Prozess

Luźno oparta na „Procesie” Kafki płyta, która zawiera kilka rozbudowanych, ale jednocześnie bardzo czadowych kawałków, w których punkrockowe brzmienia łączą się z symfonicznym podejściem do tworzenia ściany dźwięku oraz doskonałymi aranżacjami. „Der Prozess” to płyta przemyślana w swojej strukturze i dowód na pełnię sił twórczych zespołu.

Armia – Freak

Ta pełnia sił twórczych zaowocowała kolejnym albumem kapeli, który jest jedynym w swoim rodzaju eksperymentem dźwiękowym, gdzie próżno szukać ciężkich brzmień, a Tomasz Budzyński śpiewa po angielsku. Akcent ma fatalny, co tylko przydaje muzyce naiwności, a ta ostatnia bliska jest wczesnym poszukiwaniom Pink Floyd czy Gentle Giant, nad którymi unoszą się freejazzowe solówki saksofonu.

2009_4.jpg

The Eden House - Smoke & Mirrors

Oto debiut brytyjskiej kapeli gotyckiej, w której słychać charakterystyczny bas z późnego Fields of the Nephilim. Nie przypadek to, bo gra na niej Tony Pettitt – basista wyżej wymienionej grupy. Album ten zawiera bardzo udany, eteryczny rock gotycki, skoncentrowany bardziej na budowaniu nastroju niż na dynamice. Za partie śpiewane odpowiada na nim szereg wokalistek jak Julianne Regan z All About Eve czy Monica Richards z Faith and the Muse.

Europe – Last Look at Eden

Dojrzali panowie grają dojrzałego hard rocka, a po „Carrie” czy „The Final Countdown” nie ma śladu. Słychać tutaj całą klasykę takiego grania, ale z drugiej strony Europe potrafili stworzyć własne brzmienie, dzięki któremu trudno ich pomylić z kimś innym. Do tego wokal Joe Tempesta jest jak wino – im starszy, tym lepszy.

2009_3.jpg

Forsaken – After the Fall

Kolejna porcja doom metalu z Malty i ostatni udany album tej kapeli. Dominują tutaj długie, epickie i dramatyczne utwory, a w finale – dzięki „Metatron and the Mibor Mythos” mamy prawdziwą apokalipsę, po której powinien nastać nowy świat (nie mylić z nowym ładem).

Made in Poland – Future Time

Na powrotnym albumie Made in Poland pokazali niebywały kunszt, bo ich muzyka nie jest wcale powrotem do przyszłości, ale nowoczesnym odczytaniem falowego grania. Tradycyjnie mamy więc tutaj sporo transu, szczyptę industrialu, a przede wszystkim dominują smutne melodie, które ubrane są w nowoczesne, przestrzenne brzmienia z obowiązkowym gotyckim basem.

Mastodon – Crack the Skye

Nie jestem fanem Mastodona i nie klękam przed wszystkim, co ten zespół nagrał, ale wyjątek robię dla „Crack the Skye”, na którym kapela dopełniła wszystkie wątki z wcześniejszej twórczości i zdefiniowała się na nowo, ubierając swoją muzykę prawie w progresywną formę, o której świadczy kilka naprawdę długich utworów. Nic dziwnego, że później zespół nieco uprościł swoją muzykę, bo powtórzyć „Crack the Skye” to tak jak dwa razy z rzędu trafić szóstkę w Lotto.

New Model Army – Today is a Good Day

Cóż mogę powiedzieć? Kolejna świetna płyta New Model Army i lepsza niż poprzedniczka. Tradycyjnie folk rock łączy się na niej z punkowym myśleniem o sekcji oraz z poetycką formą muzyczną. A do tego mamy tutaj kilka naprawdę przebojowych melodii.

2009_1.jpg

ROME – Flowers From Exile

Apokaliptyczny folk bez apokalipsy. Kilkanaście zaangażowanych, romantycznych songów opatrzonych mądrymi tekstami. Co charakterystyczne dla Rome, to przestrzennie zaaranżowane gitary oraz głęboki baryton Jerome Reutera. Późniejszą dyskografię znam na wyrywki i już tak mi nie robi jak „Flowers from Exile”.