2010 był dziwnym rokiem, głównie z uwagi na znaczące wydarzenia polityczne. W muzyce również się działo. Drugi album nagrał chociażby Brendan Perry, czyli męska połowa Dead Can Dance (zresztą od zawsze wolałem utwory z jego wokalami). Jeśli chodzi o podsumowanie, stosunek metalu do niemetalu wynosi dzisiaj 4 do 6. Już niedługo, bo kolejne lata przyniosą sporą zmianę w tej kwestii. Jednak nie uprzedzajmy faktów.
Annihilator – Annihilator
Zespół ten pogubił się gdzieś na początku XX wieku, szczególnie po przyjęciu kolejnego wokalisty – Dave Paddena. Muzyka kapeli stała się po prostu zbyt nowoczesna. Na tym albumie Waters i spółka przepraszają się z klasycznym thrash metalem i robią to naprawdę bardzo dobrze. Album jest spójny, bez dziwnych wycieczek pod nu metal czy badziewnych ballad. Od początku do końca czad, czad, czad!
Darkthrone – Circle the Wagons
To jeden z bardziej wyluzowanych i heavymetalowych albumów tego norweskiego duetu, chociaż to specyficzny heavy, dość brudny, piwniczny i garażowy. Black metalu za to ze świecą tutaj szukać. W kontekście dawnej twórczości kapeli dziwnie brzmi stwierdzenie, że to płyta rubaszna i menelska. Lubię ją tak samo jak „A Blaze in the Northern Sky”, ale za zupełnie coś innego.
Duran Duran – All You Need is Now
Jedni z pionierów new romantic powracają z bardzo udanym albumem. Jest tanecznie, elektronicznie, ale również słychać dojrzałość. To muzyka stworzona przez ludzi po przeróżnych przejściach, nie tylko muzycznych. Zachwycać może różnorodność dźwięków. Gdyby tak udaną płytę nagrali Depeche Mode, byłbym niezwykle rad, ale na to się raczej już nie zanosi.
Happy Pills – Retrosexual
To powrotny album znanej w latach 90. kapeli alternatywnej. Tym razem za mikrofonem stanęła nowa wokalistka, Natalia Fiedorczuk, która obecnie – zamiast śpiewać, co naprawdę nieźle jej wychodzi – zapragnęła kariery literackiej, co z kolei nie wychodzi jej w ogóle. A płyta? Bardzo dobre, komercyjne, ale nie głupie czy głupkowate piosenki. Gitarowe piosenki, trzeba dodać.
Hidden Orchestra – Night Walks
Dęciaki i morski klimat – tak kojarzy mi się ten instrumentalny album, który zawiera muzykę z pogranicza jazzu i elektroniki, a tak naprawdę soundtrack do nieistniejącego filmu. Sprawdziłby się u Bergmana, bo dźwięki te mają specyficzny „przydymiony” i północny klimat. Wystarczy wciągnąć nosem powietrze (byle nie przez masoneczkę) i czujemy bryzę.
Overkill – Ironbound
Cóż za odmiana. Po kilku słabych płytach, na których poza nudą niewiele się działo, Overkill wyprowadził cios w postaci speedmetalowego potwora, nawiązującego do wczesnych lat swojej twórczości. Tylko brzmienie na płycie jest dość nowoczesne, do czego można się przyzwyczaić. Tym bardziej, że każdy numer kipi testosteronem i radością grania. Kolejne płyty, chociaż bliźniaczo podobne, nie były już tak udane jak „Ironbound”. Być może zabrakło efektu zaskoczenia.
Brendan Perry – Ark
Do dzisiaj pamiętam koncert Brendana Perry'ego w inowrocławskim parku zdrojowym. Muzyk, będący połową duetu Dead Can Dance, zagrał wówczas materiał z tego albumu. Przestrzenne, dramatyczne i mroczne kompozycje, o wiele lepsze niż to, co robi DCD po reaktywacji, zabrzmiały wówczas świetnie. Tak samo brzmią z płyty.
The Soft Moon – The Soft Moon
Debiut jednoosobowego projektu The Soft Moon to jedno z moich ciekawszych muzycznych odkryć. Lubię nową i zimną falę, a tutaj mamy mechaniczną, prawie industrialną wariację na temat takiego grania. Muzyka The Soft Moon jest monotonna, wokal deklamuje albo szepcze, a nad wszystkim unosi się miarowe mruczenie basu. Ponadto warto wsłuchać się w tło, bo chociaż pozornie dzieje się niewiele, można tam sporo usłyszeć.
Wieże Fabryk – Dym
Duch nowofalowej Siekiery wciąż żywy, czego dowodem jest debiutancka płyta łódzkich muzykantów z Wież Fabryk. Nazwa kapeli, tytuł, okładka, teksty, muzyka – wszystko tutaj jest spójne i odwołuje się do przemysłowych tradycji Łodzi, a raczej do ich socjologicznego ujęcia. Jet więc ponuro, jednostajnie i ascetycznie. Ze szczyptą punkowej energii.
Züül – Out of Time
Inny debiut, tym razem heavymetalowy i to ze Stanów Zjednoczonych. Natomiast muzycznie jest nieco pod Wielką Brytanię. Ten metal grany przez młodych muzyków jest bezpretensjonalny, wyluzowany, ale i dość surowy. Ponadto bardzo przebojowy. Sztuczka ta udała się panom tylko raz, bo na drugim albumie, mimo powtórzenia środków wyrazu, efekt nie był już tak świeży.