O pożytku z historyków sztuki

in #polishlast month (edited)

Gdyby zażądano ode mnie uzasadnienia faktu istnienia historyków sztuki miałbym spory kłopot. A właściwie powinno się historyków sztuki do takich ćwiczeń przygotowywać od początku studiów, bo większość społeczeństwa doskonale bez sztuki się obywa (albo tak jej się wydaje). Po co wydawać publiczne pieniądze na coś, co interesuje wąską grupę (na szczęście nie są to duże pieniądze)? Od kiedy pamiętam zawsze istniał problem niezrozumienia sztuki nowoczesnej przez większość społeczeństwa. Teraz już wszyscy się do niej przyzwyczaili i artyści muszą bardzo się postarać, żeby wywołać dziś skandal, który wcześniej mógł spowodować całkiem błahy z dzisiejszego punktu widzenia gest. Artyści tym, że są nierozumiani w ogóle się nie przejmowali i tworzyli w najlepsze prace na widok których większość ludzi pukała się w czoło.

Nie mam zamiaru streszczać historii sztuki XX wieku. Ostatnia wystawa w MNK „Reglamentowana nowoczesność” autorstwa Piotra Juszkiewicza (redaktorem katalogu i pomysłodawcą serii, w której skład weszła jest Andrzej Szczerski), przypominała między innymi te dawne klimaty, kiedy to artysta wprawiał w zakłopotanie albo rozdrażnienie Bogu ducha winnych ludzi najniewinniejszym gestem. Jeden z wyświetlanych na wystawie filmów Polskiej Kroniki Filmowej pokazywał właśnie taką scenę. Okazuje się, że, wcale nie najnowsza, sztuka nowoczesna może nadal wyprowadzać z równowagi „filistrów”, jak powiedzianoby przed I wojną światową, tylko że ci „filistrzy” znaleźli się w zupełnie innym miejscu. To nie prosty lud, który nic nie rozumie, ale inteligenci, nieważne w którym pokoleniu, jedni z arystokratycznymi genealogiami sięgającymi średniowiecza, inni z PRL-owskiego awansu, którzy chórem powtarzają modne w danym momencie prawdy i wpadają w paniczny lęk, gdy coś nie zgadza się z „mądrością etapu”.

Tak właśnie sztuka nowoczesna wyprowadziła z równowagi autorkę recenzji wystawy, jaka ukazała się w „Szumie”. Zabawne, ale może całkiem do przewidzenia, że za największe grzechy wystawy uznała ona to, co dla mnie było jej największą zaletą. Pamiętam dziesiątki wystaw i stalych ekspozycji polskiej sztuki współczesnej we wszystkich mniejszych i większych muzeach w Polsce (czyli sztuki PRL, artystów emigracyjnych oczywiście na nich nie pokazywano). Wystarczyło obejrzeć jedną, aby mieć pojęcie o wszystkich. Nie chodzi nawet o ich ideową wymowę, bo trudno było ją odkryć, ale pewien estetyczny sznyt, który w doskonały sposób ujednolicał wygląd ekspozycji i wrażenia widzów. Ale co to wszystko ma wspólnego z udowadnianiem pożytku z historyków sztuki? Chyba trzeba będzie o tym napisać w kolejnym odcinku…