P. / Ż. #3 - Psy Pawłowa

in #polish3 months ago (edited)

4204.jpg

Wszyscy kupują mieszkania. Wszyscy sprzedają mieszkania.

A my? Niby nas to nie obchodzi. Niby nic nas tu nie obchodzi. My siedzimy w Ż. na plaży i przesuwamy się z kocem za wędrującym cieniem drzew.

Zerkam na skaczące z pomostu dzieciaki. Mają raj. Spoglądam na drzemiącą żonę. Daje jej ten raj w kość. Mrużę oczy i wiem, że sezon się kończy. Sierpniowe słońce grzeje, a ja już jakby jedną nogą stąpam po mroźnym P.
Znów wdrapuję się na czwarte piętro. Znów szukam miejsca, żeby usiąść. Tam zimno i ciasno. Tutaj ciepło, słonecznie, przestrzennie.

Telefon czasem zabzyczy - pojawiło się kolejne mieszkanie, na które nas nie stać. W głowie szkicuję jak - w pokoju dzieci - zmieścić trzy łóżka. Szafę. Biurko. Jakieś krzesło? Wygląda na to, że Młody wiecznie będzie dzielić z nami pokój.
Kolejne bzyczenie. Wszyscy sprzedają mieszkania. Wszyscy kupują mieszkania.

Na to nas stać!
Dzwonię. Nikt nie odbiera. Dodane trzy minuty temu.

Głośnym gwizdem zawracam N. - za pomostem nawet mi brakuje gruntu. N. ma dobre pięćdziesiąt centymetrów mniej ode mnie. “Pływa” tylko na plecach, chlapiąc przy tym niemiłosiernie. W praktyce nie ma pojęcia dokąd płynie, ale rozpiera ją duma.

Dzwonek burzy leśną harmonię. Na plaży jesteśmy tylko my. My i szum lasu. Żona przeciera oczy. Odbieram.

Halo? … tak dzwoniłem. Czy jest aktualne?

Jakiekolwiek racjonalne podejście? Dystans? Czas na namysł? Ostatnio widziałem się z nimi, kiedy ceny były niższe o blisko tysiąc złotych za metr.

Myślenie kosztuje.

Pierwsza zasada. Wygrywa, kto bierze bezmyślnie.

Teraz to wiem. Teraz biegnę przez pola do chałupy. Zrzucam klapki, kąpielówki. Ubieram się.
Bułka na drogę. Butelka mineralki. Jakaś koszulka bez dziur. Sandały. Nieco ponad sto kilometrów nieprzepisowej jazdy. Staram się nie myśleć. To ważne.

Dom jest prawie stuletni. Brakuje mu niecałej dekady, i to widać. Mieszkanie mieści się na piętrze, ale już na ulicy, przed furtką, kolejka chętnych.

Ponad trzydzieści stopni w cieniu. Kto żyw pojechał nad jezioro. Widać my wszyscy tu, jakby umarli.

Wyjmuję telefon. Dzwonię.
Kobieta ma na imię G. I już ją lubię - “Pan pierwszy zadzwonił. Pan pierwszy wchodzi”. Naprawdę na mnie poczekała!
Omijam zlaną potem konkurencję.

W środku panuje przyjemny chłód. Rządzi w triumwiracie z bałaganem i zaniedbaniem. “Cena za metr” - powtarzam sobie w myślach, gdy wdrapujemy się po schodach.
Mieszkanie jest ogromne. Mieszkanie jest umeblowane. Mieszkanie wymaga (tylko) częsciowego remontu.

Mieszkanie jest jedno, a oni stoją tam w upale i czekają żebym już wyszedł. Żeby mnie znowu przelicytować. Żeby kupić taniej. Żeby sprzedać drożej. Żeby już wreszcie móc wyłączyć te wszystkie złudne powiadomienia na telefonie.

Zadaję kilka standardowych pytań. Jakie są instalacje, czy słychać hałas od lotniska, ile kosztuje ogrzewanie zimą, czynszowe, bezczynszowe, dlaczego Pani sprzedaje, czy cena jest ostateczna, a mogę zobaczyć piwnicę? Seria pozorów.

Przecież i tak będę chciał je kupić. Przecież i tak oni będą chcieli je kupić. Przecież to jest tyle, co mam wszystkiego. Nawet trochę więcej. Trochę pożyczy się od rodziców. Trochę się sprzeda samochód. Trochę więcej zaproponują następni i mogę wracać do Ż.. Pogoda jak drut. Szkoda czasu na złudzenia.

  • Biorę. Gdzie podpisać?

I nagle wszystko przestaje toczyć się jak zawsze. …”skoro Pan bierze.” G. wychodzi na zalany słońcem balkon. Niczym królewski herold, całą sobą zwraca się do zebranych na ulicy gapiów i (z absolutną szczerością w głosie) oświadcza:
“Proszę Państwa! Oferta jest już nieaktualna. Dziękuję i przepraszam! Życzę miłego dnia.”

Co ja właściwie kupiłem? Poprawka. Co my właściwie kupiliśmy? Przecież mamy wspólnotę małżeńską.

Druga zasada - małżeństwom wystarczy, że jedno obejrzało.

Chodnik na dole wrze. Padają pytania i złorzeczenia. Niewzruszona G. wraca do pokoju. Wyciąga umowy kupna-sprzedaży.

Jak ogłuszony wychodzę na opustoszały już chodnik. Jestem sto kilometrów od Ż., nawet nie mam kluczy do naszego mieszkania w P.
W portfelu awaryjna stówa. Dzwonię.

“Kochanie kupiliśmy pół domu. Zeszła o pięć tysięcy. Naprawdę nie było warunków do negocjacji. No mam nadzieję, że się Tobie spodoba. Tak, jest duże. Czy B. wciąż mają zapasowe klucze do nas? Muszę zdobyć XXX w do jutra do dziesiątej. Tak zaliczka. Nie wiem. Spytam tatę, żeby pożyczył. No nie mamy.”

Ona musi mnie kochać albo oboje oduczyliśmy się już myśleć.

Wszystko przyspiesza. Samochód. Odbiór kluczy. Zmiana limitów wypłat na karcie. Mozolne wybieranie po tysiącu maksymalnego limitu. Z każdym kolejnym plikiem w kieszenie bardziej nerwowo zerkam przez ramię. Jestem dziś twórcą kolejek i pierwszym ich uczestnikiem. Wreszcie odchodzę od ściany. Zaciskam rękę na harcerskim nożu. Drugą na zwitkach w kieszeni. Wszystko jest dalej nierealne.

Do rana snuję się od papierosa do herbaty. Nie potrafię zasnąć. Pusto. Cicho. Koszmarnie gorąco. Ostatnie piętro. Może i ostatnie lato tutaj.

A jeśli zmieni zdanie. A jeśli ktoś jej powie, że można wziąć więcej? A jeśli to jest przekręt? Palę kolejną paczkę. Nieustająco odświeżam stronę księgi wieczystej. Przeliczam kasę. Pusty dom jest pozbawiony sensu. Cała ta wyprawa jest go pozbawiona. Kiedyś kupiłem tak Ż. - ale to była fanaberia. Koszt był śmieszny. Dzisiaj? Dzisiaj sprzedamy wszystko. Dzisiaj. Dzisiaj jest już po północy. Dzisiaj wpłacę zadatek i to już prawie, na pewno, chyba się zdarzy.
Kupiłem mieszkanie. W sumie pół domu. Można powiedzieć - dom. Kupiliśmy. Tylko ja jakby bardziej bezpośrednio. Nie zasnąłem.

G. wyraża uznanie dla mojej punktualności. Jestem tutaj od ponad godziny. Nie mogłem wytrzymać już u siebie. Liczymy razem. Liczę ja. Liczy G. Wszystko się zgadza. Kwitujemy. Do zobaczenia za miesiąc. Wyślę adres notariusza.

Zaczynam umieszczać ogłoszenia na OLX. Jeszcze nie mogę wrócić do Ż. , jeszcze trzeba tu wszystko przygotować. Jeszcze trzeba pożyczyć. Jeszcze trzeba sprzedać.

Wprowadziliśmy się piątego listopada. Wszyscy nam gratulują. Mówią, że musimy mieć żelazne nerwy i niesamowity spokój. Mówią, że mamy w sobie coś z wariatów, a my po prostu nauczyliśmy się reguł. Psy Pawłowa. Telefon brzęczał od kilku lat. Dopiero uczymy się, że przestał.