"Hi way". Teoria względności szczęścia i pecha

in #polish6 years ago (edited)

Co się dzieje, gdy zasiejesz trzy ziarenka Tematów Tygodnia w głębokich, natlenionych i wilgotnych bruzdach kory mózgowej? Ano nic specjalnie niespodziewanego. Ziarenka zakiełkują - niespodzianką jest, które z nich w jakim momencie. Ziarenko numer trzy postanowiło radośnie zakiełkować podczas drugiej sceny jednego z moich najulubieńszych polskich filmów.

Kiedy nadajemy wydarzeniu znaczenie szczęśliwego lub pechowego? Zazwyczaj po czasie, gdy kolejno następujące wydarzenia ułożą się dla nas pomyślnie lub niepomyślnie. A jak jest w życiu? Jak jest w Hi wayu Jacka Borusińskiego. Tak jak w piosence Krowa łakomczucha Mumio ze spektaklu Lutwnica, ale nie pistoletowa, tylko taka kolba.

Uciekłem na ganek i na ganku stoje
Jestem już bezpieczny, krowy sie nie boje
Dlaczego jestem? Bezpieczny. Dobrze
Komu sie nie boje. Krowy. Dlaczego? Bo jest niebezpieczna
Jestem już bezpieczny? Nie wiadomo. Dobrze

Piosenkę w spektaklu śpiewa Dariusz Basiński, który gra również w Hi wayu wraz z pozostałymi członkami Mumio i grupą cudownych naturszczyków.

Hi way powstał w 2006 roku. Opinie krytyków chłodne, szybko zszedł z ekranów kin, na filmwebie dziś ocena 5,1 czyli bardzo słabo. A ja kocham ten film za wszystkie jego średniości ("- A jak tam w szkole? - No... średnio trochę."), za to, że kompletnie nie wiadomo, czy kolejne wydarzenia są szczęśliwe, czy raczej pechowe, za niedopowiedzenia, niewiadome, otwarte wątki. Osobne kochanie jest za stronę literacką. "Jedz, Ola.", "Ku szkole", "Przepraszam za zachowanie mojego psa. Najserdeczniej przepraszam. Baf, porozmawiamy w domu", "Andrzejek taki nasz", "Daj już spokój z tym Ipswich". Wierzcie lub nie - ja mówię Hi wayem. Często.

hi way.jpg

Pewnie napiszę jeszcze kiedyś dużą recenzję z omówieniem scen. Dziś tylko mała zachętka. Nie ma szczęścia jak z Kopciuszka, nie ma pecha jak z Nie lubię poniedziałków. Jest "nie wiadomo", jest bardzo w stylu spektakli Mumio, które również mają dość swobodną strukturę. Dlaczego w moim odczuciu film znalazł niewielu sympatyków? Proste. Brak tu klasycznej jednoliniowej fabuły, za którą można łatwo podążyć. Zamysł jest taki, że dwójka filmowców, co do których kompetencji możemy mieć od początku pewne wątpliwości, jedzie "na fuchę". Zleceniodawca w swym monologu bezlitośnie obnaża wszystkie ich braki, ale "zlecenie zostaje odbyte". Jaco i Pablo wracają autostradą na Śląsk, a po drodze dzielą się pomysłami na filmy, opowiadają sobie, "co by było gdyby". W marzeniach ucierają nosa nowobogackiemu zleceniodawcy, u którego poszło im "no tak średnio raczej".
Pomysły na filmy są przecudne. Tak samo jak "przegość, przeklient, przekojot, przemuza, partyzant" z opowiastki o seniorach-internautach. Podwójna randka z opowiadaniem dowcipu "w imieniu brata", porucznik Fołta, który ściga przestępców tramwajem, czy legendarny już jedzer. W końcu filmowcy (ze śpiącym pasażerem - "kolega z czasów starożytnych") docierają do ronda w Gliwicach i ma miejsce dyskusja o filmie w kamienicy Jacka - czy aktorzy zechieliby w takim filmie zagrać. No i jeszcze urocze abstrakcyjne zakończenie o bramie na pilota.
Scenom towarzyszy fantastyczna muzyka. Dariusz Basiński jak nikt inny potrafi śpiewać "językami świata". Utwory są stylizowane na piosenkę francuską, niemieckie reggae, angielską piosenkę o futbolu, jest też urocza Bossa Nova Sais da Cama i włoska Ragazza Demonica.

Slogan reklamowy Film, który trzeba obejrzeć 2 do 3 razy moim zdaniem jest w 100% trafiony. Pierwszy raz oglądałam w pełnym skupieniu (w kinie), bo nie chciałam uronić dialogów. Przy kolejnych okazjach zwracałam uwagę na coraz to inne detale. Soundtrack sobie kupiłam, bo muzyka to kolejny nośnik komizmu Hi waya.
Szczerze polecam obejrzenie, a doskonałym punktem wyjścia niech będzie nastawienie nawiązujące do Tematów Tygodnia. Oglądajcie na pełnym luzie i bez oczekiwania na podsumowania, zamknięcia. Nie jest ważne, czy będzie happy end sceny lub całego filmu, nie czekajcie na ocenę poszczególnych postaci. Bierzcie, jakie są, cieszcie się dialogami.

Kto widział, niech się odezwie w komentarzach. :)


Post powstał w ramach Tematów tygodnia #34 i nawiązuje do tematu 3. Pech, który zamienił się w szczęście... lub odwrotnie

Sort:  

Kiedyś oglądałem. Mało pamiętam. Muszę zobaczyć raz jeszcze! ;)
Natomiast w pamięci zakamarkach odnalazłem to:

"Jesień"

Jesień, Jesień, Jesień
złote liście spadają z drzew
Jesień, Jesień, Jesień
dzieci liście zbierają na w-f

Jesień, Jesień, Jesień
złote liście spadają w dół
Jesień, Jesień, Jesień
Marcin znalazł tylko liścia pół

Jesień, Jesień, Jesień
za to Zosia aż cztery w całości
Jesień, Jesień, Jesień
Znowu piątka w dzienniczku zagości...

/sł., muz. D. Basiński/

Śpiewam każdej jesieni. Gdyby ktoś zapytał moje dzieci o piosenkę stosowną do pory roku, to stawiam dolary przeciwko orzechom, że o jesieni odśpiewałyby tę właśnie. :D

Śmieję się za każdym razem z tych samych momentów, a także z nowych, których wcześniej nie wyłapałam.
Może zbluźnię, ale mnie się od samego początku kojarzył z "Jak to się robi" Kondratiuka - podobny poziom absurdu i te dialogi... :D

Tak, tak. Jak najbardziej są wspólne nitki. Podszycie smuteczkiem i poezją moim zdaniem. :)

No bo jak, pytam się, no jak wymyśla się taką scenę, jak w wesołym miasteczku. Wielkie samoloty na łańcuchach, karuzela się kręci, prędkość mniej więcej 5 kilometrów na godzinę i w tym momencie to dziecięce "Ratunku!".

Takie rozdzierające :D
Można by spędzić cały wieczór przytaczając tylko poszczególne sceny i dialogi.
A wiesz, że wczoraj obejrzałam go znowu?
Scena końcowa z bramą na pilota... miszcz!

Są takie firmy, co wszystko Ci zrobią. Na pilocika przyspieszyć, wodę tak ze dwadzieścia centimetrów poszerzyć...
"Ale Aśka szanuj się!"
I jedno z najulubieńszych:
"- Podobno świetny jesteś w całowaniu? - Nie, to brat..."
:)

Oglądałem już dość dawno. Staram się nie omijać polskich filmów. Moja małżonka nie za bardzo, więc mogę w spokoju oglądać filmy zwłaszcza te najbardziej absurdalne i parodiujące wszelkie sytuacje.
Pozdrawiam.

O widzisz, to oboje jesteśmy odwrotni do inżyniera Mamonia z Rejsu. On szczególnie nie chodził na filmy polskie. :)
Ja również lubię polskie kino. Nowe produkcje zachodnie często odpuszczam, bo zniechęca mnie sztampa i komercja (czasem to chyba tylko efekty specjalne wyróżniają dany film), z kolei amerykańskie poczucie humoru nieszczególnie mnie bawi. Jakoś wolę nasze.

Kto widział, niech się odezwie w komentarzach. :)

Nie widziałem, ale też się odezwę :D Jak zwykle czuję się bardzo zachęcony po Twoim tekście. Gdy tak go sobie czytałem, to w głowie rozbrzmiewała myśl: "Jakim cudem ja jeszcze tego nie widziałem?"

Kino niszowe, nie było sukcesu komercyjnego. Taki trochę film o filmie. :)