Pełna Zgroza

in #engrave4 years ago (edited)

Miasto.

Grupki przechodniów, ruch uliczny spory choć wszyscy spieszeni. Ale zaraz? Co parę metrów policjanci dwójkami. Uzbrojeni. W dzidy. W dzidy? Co to za miejsce?

Na niewielkim placyku zagęszczenie. Ludzie gromadzą się przed wejściem do sporej hali - magazynowej z wyglądu. Hali strzegą - a jakże - policjanci w mundurach. Kolejka, przepychanki...

W pewnym momencie zaaferowany kolejkowicz w zbyt emocjonalnej gestykulacji zahacza dłonią o ramię policjanta. Odpowiedź jest zdecydowana. Kolega "zaatakowanego" błyskawicznym wbija dzidę w brzuch "atakującego".

Kolejka robi miejsce; z wnętrza magazynu wypadają bysiory w rzeźnickich fartuchach dzielą tuszę a pół i uginając się pod ciężarem świeżyny cofają do środka. Co jest?!!

Jest.


źródło:Unsplash

Najmroczniejsza najbardziej przerażająca książka jaką miałam w ręku. Żadne wampiry, demony, Hanniball... Wielki Brat czy inne układanki. Nic nie było mnie w stanie przerazić do tego stopnia jak ta czeska anty utopia. Przeraża tym, jest taka racjonalna, uporządkowana... Tym, że normalne dla nich tam, w książce to dla nas coś takiego co się w głowie nie mieści.

To świat w którym wyginęły, czy też wytępione zostały, zwierzęta i społeczeństwo które znalazło jedyne dostępne źródło protein - siebie. Prawo wszystkie zbrodnie czy wykroczenia karze jedną karą. Karalny jest nawet brak dokumentów czyli kartek na mięso. Winny podlega ubojowi - w ten sposób zmniejszają się kolejki głodnych.

To krótka, licząca pięćdziesiąt osiem stron powieść. Spójna fabuła - gotowy scenariusz na film. Rola głównego bohatera to rola na Oscara. A książki nikt nie zna. Wyszła chyba raz czy dwa , dawno temu w niewielkim nakładzie. Nie odniosła sukcesu. Jej siostry "Rok 1984", "451 stopni Fahrenheita" czy spokrewniony z nimi triller "Equilibrium" trwale zapisały się w pamięci zbiorowej. "Mięso" przepadło.

Nie dlatego, że czeska powieść, że trzeba by tłumaczyć na angielski... Dlatego, że w odróżnieniu od wyżej wspomnianych tytułów to straszna historia. "451 stopni.." i "Equilibium' niosły w sobie nadzieję. Przesłanie, że wprawdzie jest prawie beznadziejnie ale damy radę. Wyrwiemy się. Zawalczymy i wrócą ludzkie czasy. U Orwella jest gorzej. Ale choć nie ma nadziei to człowiek jednak pozostaje człowiekiem.

A w tej książce nie tylko brakuje nadziei. Nie ma również człowieka. Jest twór, myślący i odczuwający ale zdolny jedynie do emocji rodem z pnia mózgu. Mówi, nosi ubrania, przestrzega wyuczonych zasad; kojarzy fakty , wyciąga wnioski z obserwacji... Gdyby współczesnego mieszkańca świata teleportować do Miasta to nie odkryłby różnicy. Do czasu.

Autochtoni odeszli tak daleko od własnego człowieczeństwa, że na przejawy sympatii czy współczucia reagują bezrozumnym spojrzeniem. Przyjaźń? A co to? Sumienie? Jakbyś chińskiego stado szarańczy uczył.

Dlatego nie ma tu szans na status bestsellera. Lubimy gdy nam z kartek książki strachy wyłażą. Nawet odzierający rozbitków z cywilizacji "Władca much" Goldinga pozwalał domyślać się tak potrzebnego czytelnikom szczęśliwego zakończenia - ewakuacji zdziczałych chłopców i ich stopniowej reedukacji.

Tu nie ma czego odtwarzać. Bo nie ma straty. Nie ma pamięci o tym, że cokolwiek utracono. Nic nie ma.


źródło:Unsplash



Martin Harniček
"Mięso"
Wydawnictwo "Przedświt"


Pierwotnie opublikowano na Rzeczy zebrane, zapożyczone i wymyślone. Blog na Hive napędzany przez dBlog.