Przesłuchane #2 - Huta Plastiku - Księga dżungli

in #pl-artykuly4 years ago

Najpierw nazwa – dziwna, prowokująca, kojarząca się industrialnie, ale w specyficzny sposób zmiękczona. Tak, jakby stare fabryczne dzieje łączyły się z nowymi czasami, w których to plastik dominuje, zaś przemysł ciężki znajduje się w odwrocie. Zresztą ani hut żelaza, ani plastikowych butelek prawie nikt nie lubi, więc jest w tej etykietce jakaś prowokacja. Teraz rzut oka na okładkę, na której trzech jegomości stoi sobie na tle nowoczesnego budynku w Warszawie. Ten zaś to reprezentacja Mordoru – biurowej dzielnicy będącej zagłębiem korporacji, które nie mają dzisiaj najlepszej prasy. Na pewno zaś są nisko oceniane przez tych, którzy serce mają po lewej stronie. Bez powodu czy nie – to zależy. W każdym razie Huta Plastiku to warszawski zespół nowofalowy, a „Księga dżungli” to jego nowa płyta. Przyznam się, że poprzednich materiałów – dema i debiutu – nie słyszałem, bo ukazały się tylko na płytach CD-R, a te nośniki bojkotuję. Mam więc czystą głowę i brak pokusy do porównywania. Z tego powodu zapewne się nie rozczaruję kierunkiem, jaki obrała kapela.

huta1.jpg

Tytuł albumu stanowi drobny dysonans wobec nazwy kapeli, co jest intrygującym rozwiązaniem. Podobnie sprawa się ma z szatą graficzną, na której próżno szukać tylko czerni i wyblakłych kolorów, kojarzących się z depresyjnym rockiem, uprawianym przez rzeczone trio. Głównym motywem plastycznym jest tutaj ubrana w korporacyjny mundurek małpa, trzymająca główny atrybut pracy biurowej – teczkę – oraz karabin maszynowy. Skojarzenia przeskakują więc z księgi dżungli, tu w nawiązaniu do klasycznej powieści Kiplinga, do prawa dżungli, czyli cechy współczesnego świata, tak często krytykowanego przez wrażliwych artystów. Czy małpa ta jest odniesieniem do zniewolonego korpo-szczura, który wykona każdy rozkaz swojego mocodawcy? Monkey see, monkey do. W końcu uśmiecha się filuternie, a jej sylwetka to klocek lego – standaryzowana zabawka, wyglądająca dokładnie tak samo pod każdą szerokością geograficzną.

huta2.jpg

Podobne tropy wyczytamy w tekstach zespołu, w których roi się od budynków ze szkła i stali, świecących neonów, życia na kredyt w wielkim mieście. Życie to okupione jest wieloma ofiarami, a człowiek mu poddany tylko nieraz znajduje w sobie siłę, aby popatrzeć w przeszłość, kiedy był małym chłopcem i jeszcze miał marzenia. To świat miejskiej dystopii, w którym nie pojawia się Bóg – podmiot liryczny nie ma mu już niczego do powiedzenia. To również świat urbanistycznej depresji i skrywanych lęków – mieszkaniec współczesnej metropolii skrywa je głęboko w sobie i tylko czasem pozwala im ujrzeć światło dzienne, na przykład pisząc piosenki.

huta3.jpg

A te ostatnie wpisują się w tradycję nowej fali, więc oszczędnej i melancholijnej muzyki gitarowej, która akurat w tym przypadku pozbawiona jest ostrości i twardych krawędzi. To nie Gang of Four czy Magazine, ani nawet Joy Division. To przede wszystkim ładne, bardzo dobrze skomponowane i zaaranżowane piosenki, które – całe szczęście dla zespołu – nie są artystycznym oszustwem w stylu Much. Muzycy Huty Plastiku patrzą raczej w lata 80. i piszą dorosłą muzykę, która stoi bliżej Rezerwatu czy Made in Poland, niż grania, które nową falę udaje, a tak naprawdę jest mało atrakcyjnym kiepskim indie rockiem. „Księga dżungli” nie jest taką płytą – tutaj słychać, że nowofalowe brzmienia są naprawdę bliskie członkom zespołu. I nie jest to zimna fala, alias cold wave, która nieco mogłaby ograniczyć kapelę, przede wszystkim z powodu niezwykle skąpych środków wyrazu. Tu mamy nieco więcej kolorów niż stalowa szarość i czerń. Słychać nawet nieco Janerki! Mnie album ten kojarzy się również z zapomnianą już nieco płytą toruńskiego Hotelu Kosmos – „Weird Polonia”. Głównie dzięki dobremu balansowaniu między zimnymi podmuchami nowej fali a ciepłym piosenkowym brzmieniem, ale także dzięki dynamicznym, przebojowym utworom, w którym melancholijne jesienne motywy spotykają się z zaczerpniętą z punk rocka zadziornością.

huta4.jpg

Trzeba również przyznać, że struktura całego albumu również została dokładnie przemyślana – napięcie wzrasta szczególnie w trzech ostatnich kawałkach – „Ufam Tobie”, ascetycznej „Warszawie” (ile już nagrano piosenek o tym tytule!) oraz „Infomance”. A trzy kwadranse trwania „Księgi dżungli” są idealnym czasem, aby z jednej strony nie znudzić słuchacza, ale z drugiej – nie zostawić mu zbyt wiele niedosytu. Rezultatem jest udany, depresyjny rockowy album, dość staromodny, aby odsiać poszukiwaczy sztucznie pompowanej awangardy, ale na tyle współczesny, aby być atrakcyjnym materiałem dźwiękowym nie tylko dla starych dziadów, którzy nie widzą świata poza Republiką i Janerką. Takie granie widziałbym na Liście Przebojów Trójki, jeśli stacja ta przegoniłaby z eteru te wszystkie Nosowskie, Podsiadły, Skubasy, Kortezy czy Bartasy.

Huta Plastiku, Księga dżungli, Batcave 2020.