ANIOŁ

in #polish-hive3 years ago

Dość dawno temu, na FB odezwał się do mnie pewien chłopak, który tworzył grę terenową. Teraz nie pamiętam już o co dokładnie w niej chodziło, ale pamiętam na pewno, że uczestnicy mieli za zadanie znaleźć 27 aniołów, które zostały za karę zesłane na ziemię i uwięzione w różnych miejscach... Twórca tej gry poprosił mnie, żebym napisała historię jednego z tych aniołów, jego przemyślenia i w ogóle... No i napisałam i postanowiłam, że podzielę się z Wami tym krótkim tekstem...

ANIOŁ

Ukarał nas. Mnie i dwudziestu sześciu moich braci. Zesłał nas na ziemię i odebrał nam nasze imiona. Dlaczego? Tylko dlatego, że zawładnęło nami pożądanie? Bo chcieliśmy czegoś, co było nam zabronione…
Była taka cudowna. Jedyna pośród milionów… Gdybyście ją zobaczyli, zrozumielibyście, dlaczego to zrobiliśmy… Wiecie, jej piękna nie da się wyrazić słowami. Porównanie jej z diamentami byłoby dla niej obrazą, bo nawet wszystkie kamienie szlachetne tego świata nie mogą się równać jej pięknu. A jej dobroć… nie ma drugiej takiej osoby na tym świecie i poza nim, w całym wszechświecie. Jej dobroć jest tak duża, że mimo naszych grzechów ulitowała się nad nami. Jak moglibyśmy jej nie pożądać?
Tak więc sto lat temu zostaliśmy zesłani na ziemię i od tej pory tkwimy tu zapomniani i przeklęci przez wszystkich i czekamy na ratunek.
Moja historia nie jest emocjonująca. Nie spodziewajcie się tysięcy niesamowitych przygód i pięknych miejsc. Przez wszystkie te lata tkwiłem w jednym miejscu za jedyną rozrywkę mając obserwowanie, jak wiatr marszczył wodę na jeziorze, jak tworzyły się na nim kręgi, kiedy padał deszcz, jak zamarzała jego tafla, kiedy był mróz i jak topniał pokrywający go lód, kiedy robiło się cieplej.
Pewnie myślicie, że zupełnie nic się nie działo nad jeziorem? Tak naprawdę działo się wiele rzeczy. Zdarzały się dni, kiedy nad jezioro przychodzili ludzie. Kiedy ich obserwowałem, słuchałem ich rozmów, doszedłem do pewnych wniosków. Na ziemi jest tyle cierpienia, nienawiści, zazdrości… Szeroko pojętego zła… Ciężko mi było z tym żyć. Żyć obok tego. Zaakceptować to. Nie byłem w stanie przyjąć do świadomości tego zła, które mnie otaczało… Wyznam Wam, że nawet teraz, kiedy o tym myślę, czuję się bezsilny w stosunku do tego, słaby. Kiedyś było inaczej, ale to było zanim nas wygnano. Wtedy mogłam wszystko, a po wygnaniu nie mogłem nic…
Moja kara wciąż wydaje mi się ciągnąć w nieskończoność. Przez ten czas udało mi się jednak zaobserwować wiele rzeczy, przyjrzeć się z bliska ludzkim istnieniom, poznać ich zwyczaje i zachowania. Wszystko to miało większy, lub mniejszy wpływ na moje życie, na to, jak teraz postrzegam świat, jak myślę i jak postępuję. Zmieniłem się przez te sto lat. Zacząłem upodabniać się do ludzi, do Was. Wy macie na ziemi idealne powiedzenie na takie zjawisko. Z kim przystajesz, takim się stajesz… Nie. Nie stałem się zupełnie człowiekiem. Po prostu w pewnym sensie przejąłem od Was różne zachowania, czy sposób myślenia. Niecałkowicie, tylko trochę. Wciąż pamiętam, kim byłem, kim jestem i kim będę, kiedy moja kara dobiegnie końca… Mam tylko nadzieję, że to, czego doświadczyłem przez te sto lat mojego wygnania sprawi, że w przyszłości będę podejmował lepsze decyzje i dokonywał lepszych wyborów.
Wciąż jednak miałem wrażenie, że ludzki świat, Wasz świat mnie przytłacza, że wszystko to, co się wokół mnie działo to dla mnie za dużo… że sobie z tym nie poradzę. Cóż, myliłem się co do tego…
W trakcie mojej kary, widziałem wiele ludzi. Niektórzy byli podobni do Was, inni zupełnie Was nie przypominali… Ale jeden z nich był wyjątkowy. Był stary. Bardzo stary, mógł mieć prawie tyle lat, co trwało moje wygnie. Ten staruszek uświadomił mi bardzo ważną rzecz... Był wtedy pewnie na spacerze ze swoim wnukiem i w trakcie rozmowy powiedział mu, że nigdy nie jest tak źle, że nie mogłoby być gorzej, że nie ma sytuacji beznadziejnych...
Słowa tego starca zmieniły diametralnie moje myślenie i dały mi nową nadzieję. Wiedziałem, że po stu latach moja kara miała dobiec końca przez nadanie nowego imienia, ale wcześniej wciąż byłem pełen obaw. Wiecie, w tamtych czasach dużo o tym myślałem, miałem wiele wątpliwości… Jak to się właściwie stanie? Przecież jest nas dwudziestu siedmiu rozsianych właściwie wszędzie! Jak nasi wybawiciele mieliby nas znaleźć? Czy w ogóle wiedzą gdzie szukać i od czego zacząć? I najważniejsze! Czy w ogóle znajdzie się ktokolwiek godny, by tego dokonać?
Spędziłem na ziemi sto lat. Obserwowałem ludzi. Widziałem ich zachłanność, zadufanie i chęć władzy, ich egoizm i miłość do bogactwa. Jak wśród takich ludzi mógłby znaleźć się ktoś honorowy, odważny i czy będzie w stanie wykonać postawione przed nim zadania?
W końcu jednak uświadomiłem sobie, że przecież tak miało być! Bez względu na to, jak wszystko się potoczy, co zrobię, gdzie będę i jacy są ludzie, moja kara dobiegnie końca! Dostanę nowe imię i wrócę do domu! Tak zostało powiedziane i tak będzie!
To jednak nie miało jeszcze nastąpić. Wciąż pozostawało jeszcze bardzo dużo czasu do tego dnia. To oczekiwanie również mi coś uświadomiło. Odkryłem, że im bardziej na coś oczekujemy i chcemy by wreszcie się to stało, tym bardziej dłuży nam się czas… Może się nawet wydawać, że wręcz stoi w miejscu.
Dokładnie takie miałem wrażenie. Sto lat to bardzo dużo i jeśli przez ten czas nic się nie dzieje, mogą się nawet wydawać wiecznością. Wiecie, sto lat to nie jest przecież mrugnięcie okiem…
Nie wiem, jak długo jestem już w tym miejscu… nie pamiętam już, jak dawno zostałem tu uwięziony. Straciłem poczucie czasu… przestałem liczyć dni, miesiące, lata… Po prostu tkwię tutaj, jakby na rozstaju dróg, nie wiedząc, nie mogąc iść i nie wiedząc, co robić… Tak, to miejsce jest zdecydowanie moim rozstajem dróg, choć nie krzyżują się tutaj żadne większe szlaki... Wiem tylko, że widok, który mnie otacza wciąż jest taki sam. Nic się nie zmienia i znam już każdy szczegół. Jezioro. Mokradła. Jakieś większe zarośla. Wciąż to samo…
Nie wiem, jak długo tu jestem. Czuję, że dosłownie zapuściłem tu korzenie. Sięgają głęboko w miękką ziemię na brzegu jeziora, że wrastają daleko w głąb. Czuję, że staję się z dnia na dzień jednym z otaczającą mnie naturą, że jestem już jej nieodłącznym elementem. Woda zalewa moje nogi, czuję jej chłód. I w kółko wciąż i wciąż analizuję to wszystko, co mnie spotkało. W mojej głowie pojawiają się obrazy wspomnienia, ale nie mam już na nic wpływu. Teraz będę już tylko czekał.
Każdy dzień jest taki sam. Nic się nie zmienia. Tylko jedno może mnie uwolnić z tej monotonii. Nadanie nowego imienia. W końcu miał nastąpić ten dzień. Mimo, że straciłem tu rachubę czasu, wiem, że jest już blisko. Może to być dziś, może jutro, albo za tydzień… wiem, że to już blisko.
Kiedy dostanę nowe imię, nastąpi koniec wygnania, koniec mojej kary. Korzenie, które trzymają mnie tu mocno, puszczą wreszcie i będę wolny!

angel-1507747_1920.jpg

Sort:  

Tekst daje do myślenia. Rozkminka do kawy a moze i na wieczor. Ps. Daj jakies akapity odstepy zeby nie zlewalo sie😉

Dziękuję, że tak to odebrałeś, bardzo mi miło :-) Jakoś do tej pory nie myślałam, że moje teksty mogłyby powodować u innych jakieś rozkminy :-P
No te nieszczęsne akapity w pliku, gdzie piszę, to są, ale tu chyba jest jakiś inny format i znikają, więc tak, będę musiała to ogarnąć ;-)