Jak to było z tym moim pisaniem...

Dawno, dawno temu mała Marysia wpadła na pomysł... Właściwie to nie pamiętam dokładnego tamtego momentu, ale na pewno w podstawówce w drugiej klasie.

Za to bardzo dobrze pamiętam, jak siedziałam z siostrą w ostatniej ławce pod ścianą i wyrywałam kartki z zeszytów (szczególnie, kiedy te zeszyty były nowe i jeszcze miały dużo tych kartek). Potem spinałam to zszywaczem i była książka (max 20 stron... Ale była i miała do tego ilustracje wykonane moją własną ręką!). Siedziałam z samego tyłu, jak najdalej od nauczycielki (to był akurat przypadek) i pisałam swoje pierwsze historie, a raczej bardziej opracowania pomysłów, historie zaczęły się trochę później.

Dobrze też pamiętam sytuacje typu:
Mała Marysia: Mamo, kup mi zeszyt.
Mama: Po co ci?
Mała Marysia: Mamo kup mi!
Mama: Przecież dopiero kupowałam.
Mała Marysia: MAMOOOOOO!!!!!!!!!
Tak było, nie zmyślam... Hahaha, stare, dobre czasy, aż się łezka w oku kręci...

Z tamtych historii, które wymyślałam w podstawówce i gimnazjum jak na razie przetrwały dwie (co prawda z mega gigantycznymi zmianami, przez które na przykład ze starego pomysłu zostało tylko imię głównego bohatera i tyle) ale napisane w całości. Jedna to historia, którą może wkrótce ujrzą wszyscy, drugą przerobiłam na krótkie opowiadanie, które też może kiedyś ujrzy światło dzienne, ale tak na poważnie, niektóre z tych historii, choć pisałam je dawno temu i są napisane bardzo źle (są w większości tylko dialogi, bo części opisowych za bardzo nie umiałam wtedy pisać i sprowadzały się do ledwie trzech zdań - to było wszystko, na co mnie było wtedy stać - jest w nich mnóstwo błędów stylistycznych i ortograficznych) to pomysły same w sobie są nawet dobre i można by było wyciągnąć z nich coś konkretnego i napisać świetna historię! Więc kiedyś, kiedy dopadnie mnie brak weny, na pewno znów im się przyjrzę!

310662266_572998808163798_7823826802533503786_n.jpg