Między młotem a kowadłem się czuję. Odkąd straciłem swoją dziewczynę w lutym wydawało mi się, że sytuacja może nie idzie bardzo ku dobremu, ale idzie. Że teraz to kwestia czasu aż się człowiek uspokoi, opanuje i będzie dobrze. Ale nie do końca tak jest.
Czuję się jak w letargu - z jednej strony funkcjonuję - pracuję, oglądam filmy, spotykam się ze znajomymi, wyjeżdżam czasem, realizuję plany i wydaje się, że żyję jak przed związkiem. Ale z drugiej mój mózg ciągle sobie przypomina dobre chwile. Czyli pewnie jak u każdego po stracie. Żałoba ...
Raczej już nigdy na moją byłą dziewczynę w życiu nie trafię, chociaż mózg oszukuje się i wierzy w to. Że może za rok stwierdzi - a nie było tak źle, może da się to naprawić?
Ale nie da się raczej (chociaż wszystko się da :D), nie bez powodu zerwała całkowicie kontakt. I chociaż powód był raczej błahy to nic się nie da zrobić.
Obym za rok się z tego śmiał, albo wspominał ...