Królewska tragifarsa czyli “Cuchnący Wersal” Elwiry Watały

in #polish7 years ago
Przyznam szczerze, rzadko sięgam po literaturą popularno-naukową czy naukową. Na tyle mocno cenię sobie fabuły, że czasu dla nieco bardziej zakorzenionych w rzeczywistości rozważań (o ile bardziej to już insza inszość) zwyczaje nie mam. Czasem jednak, czy to ze względu na pracę, czy jakieś inne okoliczności zdarza mi się zrobić skok w stronę tego rodzaju pozycji. Z reguły nie narzekam, ale i od tej reguły znam niechlubne wyjątki. Należy do nich “Cuchnący Wersal” Elwiry Watały.

Wersal piękny jest i basta. Jak bardzo nie lubiłbym Paryża, tak muszę przyznać, że dawna królewska rezydencja zrobiła na mnie niezapomniane wrażenie. Właśnie dlatego po recenzowaną książkę sięgnęłam z nadzieją na otrzymanie sporego zastrzyku wiedzy, na temat tego jak wyglądało codzienne życie w tym przepięknym pałacu. Niestety szczerze się zawiodłem. Już na samym początku zapaliła mi się w głowie ostrzegawcza lampa - pisarka wspomina, że smród wylewanych na ściany fekaliów przetrwał w Wersalu do dziś. Byłem i dziwnym trafem nic nie czułem. Pomyślałem więc, że może mam do czynienia z jakąś hiperbolą i postanowiłem dać książce szansę. Dalej jednak było już tylko gorzej.

P8297075.jpg

Zacznijmy od tego, że Elwira Watała jest z pochodzenia Rosjanką i to w pewnym stopniu tłumaczyć może jej problemy z posługiwaniem się naszym językiem. Tylko, że… od czego jest redakcja? Wystarczyła odrobina dobrej woli aby wziąć w cugle rozbuchany styl pisarki. Po co te wszystkie zwroty do Boga, po co nieudane stylizacje na język z epoki (i to jeszcze tak niekonsekwentne) przeplatane ze słownictwem ulicy, po co zwroty do czytelnika i dziwaczne porównania? Zresztą akurat językowe udziwnienia jeszcze jakoś bym przebolał, ale kto przy zdrowych zmysłach puścił takie byki jak “obcięli mu lewą sutkę” albo “zdeflorowała dwunastoletniego chłopca”? Przecież te błędy jest w stanie wychwycić nawet laik!

Uznajcie mnie za kogoś “drętwego”, ale zupełnie nie rozumiem wciskania do takich książek zwrotów potocznych. Co innego film Drewniaka na YT (którego też wielkim fanem nie jestem), a co innego poważne(?) opracowanie. Autorka lekką ręką rzuca “cipkami”, Ludwik u niej nie umarł lecz “wykitował”, i tylko od czasu do czasu zdarzy się jej wykropkować jakieś “piep******”. Jeśli to miało przyciągnąć czytelnika do książki to w moim przypadku prawie doprowadziło do porzucenia lektury.

Nie lepiej jest w sferze faktów. Watale myli się data śmierci Jana III Sobieskiego, z uporem maniaka przypisuje Marii Antoninie zmyślony cytat “Niech jedzą bułki” (nie dość, że wypowiedziany przez jej poprzedniczkę to jeszcze znaczący coś zupełnie innego niż się wielu wydaje), a młodemu Ludwikowi XIV każe się spryskiwać wodą kolońską (używał jej dopiero Ludwik XV). Problemem jest też fakt, że autorka nakazuje nam wierzyć jej na słowo. Tytuły źródeł podaje bardzo rzadko, często przy okazji krytykując ich oficjalne interpretacje. Najlepiej widać to w przypadku stosunku pisarki do twórczości markiza de Sade. Zafascynowana pisaniną słynnego degenerata Watała stwierdza, że literaturoznawcy i historycy jeszcze się na nim nie poznali. Sama najwyraźniej też ma z markizem problem bo raz odczytuje, “120 dni Sodomy” z przyległościami, jako prawdę o ludzkiej naturze, aby kilkadziesiąt stron dalej widzieć w nich przestrogę przed rozwiązłym trybem życia.

Niestety z tego typu wynurzeniami spotykamy się dość często. Autorka lekko szafuje określeniami typu “głupia”, “idiotka”, “dobry”, “zły” czy “potwór”, czasem nie umiejąc ich uzasadnić. Warto zwrócić uwagę, na to kogo pani Watała lubi, a kogo nie. Oto kobiety uległe, ciche i spokojne opisuje z niewysłowioną pogardą. Maria Leszczyńska czy Luiza de Lavalliere są “głupie” i “nudne”. Oczywiście pewne siebie i snuje sieć intryg królewskie metresy są już “fascynujące”. Być może rzeczywiście tak było, ale jakie znaczenie ma dla mnie osąd pisarki? Zresztą jestem w stanie go znieść dopóki opiera się on na jakichkolwiek podstawach. Tymczasem kpiny z akwareli Marii Leszczyńskiej (Czy autorka je w ogóle widziała? Czy jakieś się jeszcze zachowały?) wyglądają mi na dorabianie sobie argumentów pod z góry założoną tezę.

Akapity poświęcone polskiej królowej Francji to swoja drogą kwinetesencja książki - tony wylewanego jadu, wyżywanie się nad brzydotą, religijnością i uległością królowej, próby dorabiania dziwnych teorii do faktu, że królewskie małżeństwo przez dziesięć lat funkcjonowało całkiem nieźle, nie przydają książce ani odrobiny powagi. Co ciekawe także i tutaj Watała potrafi sobie zaprzeczyć. W jednym z rozdziałów wspomina, że Maria Leszczyńska odmówiła królowi współżycia bo dość już miała rodzenia kolejnych dzieci, ale kilkadziesiąt stron dalej stwierdza, że to Ludwik przestał odwiedzać alkowę żony, bo zakochał się w innej kobiecie.

P8297058.jpg

Jak by tego było mało “Cuchnący Wersal” roi się od dziwacznym wtrętów z nauk psychologicznych czy społecznych. Powołując się na anonimowych badaczy Watała “sprzedaje” nam porady rodem z internetowego coachingu. Gdybym miał streścić te mądrości, sprowadziłbym je do dwóch, jakże “mądrych”, powiedzień: baba bez bolca dostaje pierd**** lub “chłopu trzeba dawać albo się nie dziwić”. Przy jednoczesnym utyskiwaniu na współczesną kulturę porno brzmi to dosyć dziwacznie.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że Francja to moja miłość. Tym niemniej mam wrażenie, że autorka potraktowała tamtą epokę odrobinę zbyt surowo. Gdyby całość posiadała formę akademickiej rozprawy być może byłbym się w stanie przekonać, ale przy takim poziomie niechlujstwa? Raczej nie.

Uwaga! Recenzja dotyczy poniższego wydania. Nie wiem jak wygląda redakcja w późniejszych:
cuchnacy-wersal-w-iext33633300.jpg

Sort:  

O, grubsza sprawa. :) Przypomniał mi się pan, co to szumnie głosił, że dziewczyna czy chłopak jak do ginekologa to musi z rodzicami.
Ciekawe, kto to tak ma - autorka, tłumacz, korektor?

Chyba sprzedać miał się przede wszystkim "skandal" i goły zadek z okładki. :)