Rozważania o ekologii przy porannej kawie - Europejski Zielony Ład

in #polish3 years ago (edited)

Zapewne jak wiele osób dzień rozpoczynam poranną kawą i codziennym przeglądem prasy, jednak z tą drobną różnicą, że nie jest to espresso, latte, czy cappuccino z telewizyjnej reklamy tylko zwykła kawa po turecku w szklance rodem z PRL-u. Taka forma picia kawy to broń Boże nie nostalgia za minionymi czasami tylko przyzwyczajenie do prostoty, ale nie bez kozery nawiązałem do starych czasów, których na szczęście większość czytelników z racji wieku nie poznała. Ja pamiętam je dość mgliście, jednakże jedno utkwiło mi szczególnie w pamięci, a mianowicie tak zwany dwudziesty stopień zasilania.

Dla dziecka był to tajemniczy szyfr niczym znaki templariuszy odkrywane przez Pana Samochodzika, dopiero jako dorosły już człowiek połapałem się o co w tym wszystkim chodzi. Stopnie zasilania nawiązywały do obowiązkowego ograniczenia w zużyciu energii w Polsce w latach osiemdziesiątych i były one na porządku dziennym zwłaszcza w okresie zimowym. Dla małego brzdąca zimowe wieczory spędzone przy świeczce dodatkowo pozbawione jedynej marnej rozrywki jaką dostarczała nam na ten czas telewizja były koszmarem. Dlaczego o tym piszę? Otóż te reminiscencje z poprzednich lat jak się okazuje z porannej prasówki nie są niczym odległym. Przeglądając różne strony internetowe zauważyłem, że coraz więcej pojawia się w nich artykułów bombardujących nas informacjami o Nowym Zielonym Ładzie. O ile Greta Thunberg w chwili obecnej zeszła na dalszy plan, to z częstotliwością telewizyjnych reklam pojawiają się na portalach wpisy o zielonych obrońcach naszej planety. Prym w nich wiodą raz to prominentni ekolodzy, innym razem nawiedzeni brukselscy politycy, jeszcze innym razem ludzie, którzy w ten sposób znaleźli sposób na życie, albo ujmijmy to prościej na zarabianie. Chciałoby się w to wszystko wierzyć, obalić stary ład i zaufać nowej religii, ale dokąd nas to zaprowadzi? Mniej majętnemu obywatelowi pozostaje zadać sobie pytanie jak chce umrzeć? W imię zielonego ładu na przeziębienie lub zapalenie płuc z powodu zimna w domu, czy na schorzenia układu oddechowego z powodu zanieczyszczonego powietrza, ale już nie na ołtarzu nowej religii.

Nie ma co tego negować, że powietrze zwłaszcza w sezonie grzewczym mamy fatalne, czujemy to nosem, widzimy co wydostaje się z kominów budynków mieszkalnych. Każdy z nas chciałby chodzić ulicami miasta, którym oddycha się pełną piersią, ale każdy z nas chce mieć ciepło w domu za tyle na ile go stać i jeździć samochodem w granicach jego możliwości i tak koło się zamyka.

Choć skwitowałem problem powietrza w naszych miastach banalnym stwierdzeniem myślę, że o tym nie możemy zapominać i o to w głównej mierze musimy zadbać, ale czy to zmusza nas do brania udział w europejskim wyścigu dekarbonizacyjnym, który w globalnym rozrachunku jest mało istotnym składnikiem całości? To co nam bezpośrednio doskwiera, to co czujemy i widzimy łatwiej do nas dociera, nie potrzebne są nam naukowe dowody na istnienie smogu czy pyłów zawieszonych. Widzimy zimą śnieg, który zaraz po opadach staje się mieszaniną tego co ulatuje z naszych kominów, aż strach lepić bałwana z dzieckiem, o tarzaniu się w śniegu lepiej zapomnieć. Inaczej jest z dwutlenkiem węgla, tym dwutlenkiem, który jest odpowiedzialny za całe zło na świecie, i który w niedługim czasie ugotuje naszą planetę. Tak, dziura ozonowa już nam nie zagraża! Freon jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknął, a jego miejsce zajął dwutlenek węgla i co za tym idzie pojawił się nowy problem ocieplenie klimatu. Niestety w to jakoś trudno nam uwierzyć, bo go po prostu nie widzimy, musimy jednak wierzyć autorytetom.

Kolejny poranek, kolejna kawa i kolejna porcja złych informacji. Codziennie dowiaduję się jak bardzo musimy się śpieszyć by ratować naszą planetę. Na szczęście przez sporą porcję złych wiadomości przebijają się nieliczne głosy. Czy są to głosy zdrowego rozsądku? Pozostawię to osądowi czytelników.

Zwykle natykam się na treści artykułów nie tyle zaprzeczających zjawisku zgubnego wpływu dwutlenku węgla na naszą planetę, co podkopujących Europejski Zielony Ład. Nie bez przyczyny tę historię rozpocząłem wspomnieniami z przeszłości o dwudziestym stopniu zasilania, który pozbawiał mnie skromnych przyjemności w dzieciństwie. Wyobrażacie sobie drodzy czytelnicy dzisiaj taką sytuacje, kiedy wasze pociechy pozbawione byłyby dostępu do Internetu. Ja to przerabiałem. Niedawno wichura pozbawiła mnie prądu na dwa dni, moje dziecko miało łzy w oczach, kiedy dowiedziało się, że komputer i Internet nie działa bez prądu, ale tyle z własnego doświadczenia. Sytuacje z minionych lat mają miejsce już dzisiaj, to co dla nas jest tak odległe okazuje się normom w zielonym świecie. W Kalifornii szóstej gospodarce świata, której PKB wynosi około 3 biliony dolarów jeszcze nie doszło do planowych wyłączeń, ale kalifornijska Komisja Usług Publicznych przesłała ostatnio do swoich mieszkańców instrukcje, aby w szczycie poboru energii elektrycznej nie korzystali z żadnych urządzeń elektrycznych. Czyżby to był już kalifornijski dwudziesty stopień zasilania? Z całą pewnością winę nie ponosi za to Nowy Zielony Ład?

Analogiczna sytuacja miała miejsce w Teksasie. Instytucja nadzorująca rynek energii wystosowała prośbę do mieszkańców, aby podczas upałów nie załączali klimatyzacji i innych energochłonnych urządzeń pod groźbą awarii systemu. Teksas szczyci się energetyczną transformacją, ale wyznawcy nowego ładu pomijają fakt, że zimą w Teksasie ludzie marzną, a czystą energię musiała zastąpić ta brudna z elektrowni konwencjonalnych, która i tak nie była w stanie jej w całości pokryć. To nic, że śnieg przysypał panele słoneczne, turbiny wiatrowe skuł mróz, a starych elektrowni jest po prostu za mało i dodatkowo kolejne są likwidowane. Zostawmy jednak tą wielką światową gospodarkę, ona sobie lepiej lub gorzej poradzi, troszczmy się o siebie ucząc się na cudzych błędach. Zastanówmy się czy musimy brać udział w tak zabójczym wyścigu, czy już na starcie nie dostaniemy zadyszki? Musimy dbać o klimat, ale koszty wydają się niewspółmierne.

Wracając do zabójczego dwutlenku węgla i przyjmując za pewnik, że nasza planeta jeśli nie ograniczymy emisji dwutlenku węgla będzie się ocieplać z roku na rok, to czy nasze krajowe działania są wystarczające w tym kierunku? Czy ktoś nam powiedział ile polska gospodarka emituje CO2? Owszem mamy tyle zestawień, porównań z lat bieżących i poprzednich, że głowa boli kiedy chcemy się w tym wszystkim połapać. Najciekawsze jest zestawienie emisji CO2 na mieszkańca, ponieważ Polska wtedy wyprzedza Chiny, które w globalnym rozrachunku są przecież liderem w produkcji dwutlenku węgla, szafując statystycznymi słupkami jesteśmy w stanie pogrążyć każdego, a Polskę postawić w niekorzystnym świetle. Nie chciałbym się tu odwoływać do ścisłych danych statystycznych, ale musimy mieć jakieś mgliste wyobrażenie kto, ile i za co jest odpowiedzialny. Jeżeli Polska jest producentem około 1% globalnych emisji CO2 to musimy zadać pytanie, jaki wpływ będzie miało zmniejszenie tej emisji choćby o połowę, nie tyle na światową produkcję CO2, co na sam klimat, o który tak bardzo się troszczymy. Jako, że żyjemy w wielkiej europejskiej rodzinie narodów, która wytwarza około 10% CO2 podejmując przy tym drastyczne kroki w celu zero emisyjności. Kto jednak da nam gwarancję, że inni zastosują również odpowiednie kroki? Porozumienia paryskie dotyczące ograniczenia emisji CO2 nie dają nam jasnej odpowiedzi. Dobrze wiemy o tym na przykładzie Stanów Zjednoczonych, które wraz ze zmianą władzy zmieniają swe klimatyczne poglądy. Rodzi się więc pytanie czy 10% uratuje planetę? Z pewnością nie, ale nas może pogrążyć w „mrokach średniowiecza”. Zapewne to zbyt pesymistyczna wizja, ale powołując się na grupę ekspertów z Carbon Tracker badających wpływ zmian klimatycznych na rynki finansowe dowiadujemy się, że Chiny, Indie, Indonezja, Wietnam i Japonia ignorują kompletnie „porozumienie paryskie” i budują 600 nowych elektrowni węglowych, aż dziw, że Polska zajmuje 19 miejsce, później znowu 21 w rankingu globalnych emisji CO2. Biorąc udział w tym eko-wyścigu warto zapytać jakie czekają nas wyrzeczenia i jak wielkie koszty będziemy musieli ponieść? O tym tekstów znajdziecie jak na lekarstwo, ale przytoczę ciekawy problem, o którym prawdopodobnie przeciętny czytelnik nie ma pojęcia. Jest to współczynnik wykorzystania mocy, który można uznać za koszmar dla wyznawców zielonej energii. To że elektrownie węglowe, gazowe, czy jądrowe mogą pracować nieprzerwanie i w sposób ciągły wytwarzać energię wie prawie każdy, to że gdy nie wieje wiatr i nie świeci słońce czyli nie ma wtedy prądu też zapewne każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale co do tego ma współczynnik wykorzystania mocy? Otóż w przypadku elektrowni konwencjonalnych jest on nieporównywalnie wyższy od elektrowni wiatrowych i fotowoltaicznych. Dla porównania dla Elektrowni Bełchatów współczynnik wykorzystania mocy wynosi 64%, a dla niemieckich elektrowni wiatrowych lądowych około 22%, trochę lepiej wygląda sytuacja w przypadku morskich farm, bo tam ten współczynnik osiągnął aż 37%, ale jeśli chodzi zaś o instalacje fotowoltaiczne już tylko 11%.

Wniosek nasuwa się sam, o ile w Bełchatowie współczynnik wykorzystania mocy zaniżony jest głównie z powodu spadku zapotrzebowania na energię w określonych porach, to możemy się domyślać, że przypadku zielonych elektrowni za ten niski współczynnik odpowiada brak gotowości do produkcji energii w trakcie niesprzyjających warunków pogodowych. Na dodatek, żeby ich produkcja pokryła się z produkcją elektrowni węglowych muszą mieć zainstalowaną dużo większą moc i muszą posiadać źródła zastępcze. Dla porównania, aby wyprodukować energię dostarczaną przez rok przez Elektrownie Bełchatów farma fotowoltaiczna powinna mieć powierzchnię około 15 tysięcy hektarów. Można by dalej mnożyć przykłady od ekologicznej Szwecji, która musiała zimą kupować od Polski energię z węgla, po bajecznie drogie samochody elektryczne, które są w naszym wypadku napędzane niczym innym jak energią wyprodukowaną większości z brudnego węgla. Takich absurdów można by tu wymieniać bez liku, a jak bolesne będą konsekwencje ekologicznego terroryzmu, zapewne dopiero czas pokaże. Jedno jest pewne zapłacimy za to wszyscy, a w dwójnasób kraje Europy Środkowo-Wschodniej, ponieważ to one będą ponosić najwyższe koszty zielonej transformacji.

Kończąc te eko-wywody po każdorazowym przeglądzie prasy czuję się winny zaistniałej sytuacji. Narracja przekazów jest jedna za ocieplenie klimatu odpowiedzialny jest człowiek, czyli to ja korzystam z węglowego ogrzewania, do pracy dojeżdżam samochodem, używam plastikowych opakowań, jem mięso, zużywam za dużo wody i zbyt wiele wydaje na ubrania - jednym słowem jestem potworem, który pozostawia swoim jestestwem ślad węglowy powoli unicestwiający naszą planetę. Czy to nie planowe działanie, aby wzbudzić w nas na każdym kroku poczucie winy za zaistniałą sytuację i dać omamić się wielkim tego świata, aby z pokorą i wdzięcznością poddać się Europejskiemu Zielonemu Ładowi? Dopijam więc kawę, wygaszam komputer i idę ręczną kosą skosić trawnik, aby nie pozostawić po sobie w atmosferze ani grama dwutlenku węgla, zastanawiam się tylko czy mogę przy tym oddychać?

Źródła:

  1. https://wpolityce.pl/gospodarka/558477-witajcie-w-nowym-zielonym-swiecie
  2. Solecki Andrzej "Węglowy Zielony Ład" - Tygodnik Lisickiego Do Rzeczy - Nr 27/432 5-11 lipca 2021
  3. https://www.wnp.pl/energetyka/za-78-proc-emisji-co2-odpowiada-20-panstw-w-tym-polska,415294.html

Zdjęcia:

  1. https://pixabay.com/pl/photos/biuro-domowe-stacja-robocza-urz%c4%85d-336377/
  2. https://pixabay.com/pl/photos/wiatrak-niebo-ksi%c4%99%c5%bcyc-turbina-50512/
  3. https://pixabay.com/pl/photos/energii-elektrycznej-3287817/