Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 13: Wyjście Smoka. Część 1.

in #polish6 years ago

Moja mama musi jechać na północ, do swojego rodzinnego miasteczka — mówi Piam.
— A po co?
— Babcia ma już 94 lata. Traci kontakt z rzeczywistością. Lokalna rodzina nie chce się nią więcej zajmować, a ktoś musi.
— A z czego będzie żyła?
— Ma plan, żeby otworzyć niewielką uliczną restaurację naprzeciwko jednej z lokalnych fabryk.
— Aha. I ma na to pieniądze?
— Prawie...
— Ile jej brakuje?
— 50 000 bahtów. Możemy jej pożyczyć?
— Pożyczyć? Tak samo jak twojemu ojcu?
— Nie, nie, tym razem będzie inaczej. Ona odda w ciągu miesiąca, obiecuję!
— A z czego odda?
— Wszystko przemyślałam... oczywiście jeśli się zgodzisz.
— Zamieniam się w słuch.
— Moja mama posiada 10 działek rolniczych na północy kraju. Każda warta jest jakieś 100 000 bahtów. Sprzeda jedną i odda ci pieniądze.
— I to wszystko w ciągu miesiąca? A co z kupcem?
— Działkę odkupuje bank rolniczy, wszystko jest dogadane. Potrzebna jest twoja decyzja i mogę iść z mamą do banku podpisać dokumenty.
— Brzmi zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Jaką mamy pewność, że twoja mama nie zmieni zdania i odda nam te pieniądze po sprzedaniu działki?
— Nie przejmuj się. Wszystko sobie przemyślałam. Umówiłam się z mamą, że w banku podamy numer mojego konta, więc kiedy bank odkupi ziemię, to przeleje kasę na moje konto. Potrącimy naszą część i resztę jej oddamy.
— Naszą część, czyli 50 000?
— Nie, 70 000.
— Jak to 70 000?
— Umówiłam się z mamą, że pożyczamy jej 50 000, a odda nam 70 000.
— Pożyczasz pieniądze własnej matce na procent?
— Tak. Czy coś w tym dziwnego?
— Nie...
— Co myślisz?
— Przełom roku będzie dla nas nie najgorszy. College wypłaci mi premię za pomyślne zakończenie kontraktu, a do tego startujemy z agencją podróży z Piotrem. Myślę, że damy radę.
— Czyli zgadzasz się?
— Tak, ale pamiętaj, proszę, że to jest pożyczka i wszystko ma być załatwione tak, jak to mi przedstawiłaś. Nie chcę żadnych niespodzianek. Nie możemy sobie pozwolić na utratę tych pieniędzy. W porządku?
— Jasne, kochanie, dziękuję, jesteś aniołem!

Anioł czy nie anioł — w zasadzie nie mam wyjścia. Mogłem zgodzić się i zaryzykować utratę tych pieniędzy. Ale Piam będzie szczęśliwa, jej mama będzie szczęśliwa. Będę miał plusa u rodziny, a jej mama będzie miała własne źródło utrzymania i przestanie co miesiąc wywierać presję na córce, by jej dawała kasę, która i tak pochodzi ode mnie.
b6fc21ab3ea4971418a2c6486e843cf7.jpg

Beztroska Tajów jest wręcz porażająca. Nie dalej jak miesiąc temu musiałem wyskoczyć z 6000 bahtów, aby zapłacić za leczenie szpitalne matki Piam po tym, jak potłukła się na motorowerze. Nie mieści mi się w głowie, jak kobieta, która przepracowała 30 lat swojego życia, może nie mieć żadnych oszczędności? Dla Tajów jednak liczy się tylko tu i teraz. Jeśli znajdą sporą gotówkę na ulicy, istnieje duża szansa, że większość przebimbają w ciągu 24 godzin, resztę oddadzą mnichom, żeby polepszyć swoją karmę, a następnego dnia znów będą klepać biedę.

Oczywiście mogłem odmówić — i wtedy, i teraz. Piam nie byłaby zadowolona, a jej matka i tak pod koniec miesiąca poprosiłaby o kasę na jedzenie, jednocześnie susząc Piam głowę za moimi plecami, że nie jestem mężczyzną dla niej, bo jak przyjdzie co do czego, to nie potrafię zadbać o rodzinę. Taka mentalność.

**
Grudzień w college’u zleciał bardzo szybko. Znów w przerwie między semestrami dostałem policealnych smarkaczy muszących zaliczyć Intensive English. Zajęć jednak było jakby mniej. Dziesiątego grudnia był Dzień Konstytucji (wolny od pracy), a pięć dni wcześniej Urodziny Króla (znów wolne) — najważniejsze święto państwowe w Tajlandii. W centrum Bangkoku jak co roku odbyła się prawie tygodniowa parada z licznymi pokazami fajerwerków. Ludzie modlili się do wszystkich bożków, demonów i rodziny królewskiej i padali na twarz przed mobilnym tronem, gdy król na chwilę wyszedł ze szpitala, w którym przebywa od kilkunastu miesięcy.

Dorzućmy do tego egzaminy, święta Bożego Narodzenia, które Tajom kojarzą się ze świątecznymi ozdobami i promocjami w centrach handlowych, gregoriański Nowy Rok i mamy pełny obraz życia w najzimniejszym (z przeciętną temperaturą wynoszącą 28 stopni Celsjusza) miesiącu w Tajlandii.

W przerwach między zajęciami uczę się historii Indochin, a także studiuję najciekawsze informacje na temat najważniejszych zabytków. Wraz z Piotrem właśnie zarejestrowaliśmy w Polsce agencję podróży. Dla naszej pierwszej grupy przygotowaliśmy ekskluzywny program wyprawy do Tajlandii, Birmy, Kambodży i Wietnamu. W pierwszych trzech mam robić za lokalnego, polskojęzycznego przewodnika. To, co potencjalnie możemy zarobić, może pokryć moje koszta utrzymania na jakieś 3 – 4 miesiące. Z oczekiwaną college’ową premią i zwrotem pożyczki przez matkę Piam pewnie dam radę pożyć jakieś 6 miesięcy, może trochę dłużej. Byłoby to pierwsze pół roku od czasu skończenia studiów w Polsce, kiedy byłbym w stanie utrzymać się, jednocześnie pracując na własny rachunek. Ryzykowne, podniecające, niepewne — takie, jak lubię.

**
— Marek! Co wydarzyło się w Phukecie?!? Kim jest ta dziewczyna?!? — sapie Piam do słuchawki.
— Jaka dziewczyna? Uspokój się...
— No ta, od kartki!
— Jakiej kartki? — próbuję ustalić, co się dzieje, jednocześnie czując, jak rośnie mi ciśnienie.
— Dostałeś pocztówkę! Od jakiejś dziewczyny z Phuketu!
— Jakiej dziewczyny? Jaką pocztówkę? O czym ty mówisz? — próbuję kupić sobie trochę czasu.
— Nie wiem, jakaś Nok czy coś! Pisze coś o miłości!
— Nie wiem, o jaką Nok chodzi. Nie wiem, co to za kartka. Uspokój się, wrócę do domu, to zobaczę. Dobrze?
— Dobrze. Ale lepiej, żebyś mi wszystko wytłumaczył!
— Jasne, do zobaczenia.

Kartka od Nok o miłości? Tego nie było w planie. Ale ze mnie kretyn! Zupełnie zapomniałem, że na mojej wizytówce widnieje domowy adres. Trzeba było nie rozdawać ich na lewo i prawo. W jej miłość nie wierzę, ale Budda jeden wie, co ona tam napisała. Mogę być w poważnych opałach. Pędzę do domu zaraz po pracy, wiedząc, że Piam będzie z Apple na placu zabaw. Na stole leży pocztówka zabrana przez Nok z hotelu Dusit Thani Laguna Phuket. Treść to jakiś wierszopodobny twór po angielsku. Przesłanie jest mniej więcej takie, żebym nigdy się nie zmieniał, bo jedynie pozostając wiernym sobie, mogę odnieść prawdziwy sukces i w życiu zawodowym, i w miłości. Ufff, nic osobistego! Piam wciskam ściemę, że to jedna z menedżerek hotelu przysłała mi kartkę na święta. Było ciepło, ale tym razem mi się udało...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...