Z dezaprobatą spoglądam na termometr zmęczona i obolała. Tu łamie, tam strzyka... Mąż zagląda mi przez ramię.
– I co? Ile masz?
– 37,2 - oznajmiam grobowym tonem - Coś mnie bierze.
– Ale nie zmieniasz się w świnię?!? - patrzy podejrzliwie
– W CO???
– No tak czytałem. Poczekaj, sprawdzę... Wuwuwuwikipediakropkapeel... O jest! Trzydzieści siedem i dwie kreski - temperatura ciała zdrowej świni domowej!
Wyjdź za mąż, mówili. Będzie fajnie, mówili.
Chrum!
A czytałaś do czego służy mama?
Piszesz o tym przedstawieniu w jakiejś szkole? Słów brak.
Dokładnie.
Widzę poziom romantyzmu zupełnie jak u mojego małża ;) Łączę się w bólu, też zasmarkanam tak po pas. Nie ma to jak choróbsko kiedy za oknami wiosenne lato. Ech.