Witam.
Nigdy nie byłem miłośnikiem Tarantino. Zawsze miałem problem z bardzo mozolnymi środkowymi aktami w jego dziełach, przez które trudno było nie usnąć w trakcie seansu. Czy tym razem było inaczej?
Film przedstawia historię dwóch przyjaciół - aktora Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio) i kaskadera Cliffa Bootha (Brad Pitt), który zmierzają się z coraz to bardziej intrygującymi problemami codziennego życia. Fabuła sama w sobie ma mocno luźną konstrukcję, mniej więcej podobnie jak we wspomnianym w tytule "Pulp Fiction", przez spory czas w gruncie rzeczy podziwiamy szereg przepełnionych funem scenek, z których kumulacja zajebistości eksploduje na widza w ostatnim, genialnym akcie. Film ten poprzez właśnie skupienie się na dawaniu widzowi funu nie przynudza i daje stały dopływ radochy wynikymającej z świetnego humoru i akcji.
Doczepić się mogę tu jedynie kompletnie niepotrzebnej postaci Sharon Tate granej przez Margot Robbie, która jest tu... kompletnie po nic, zupełnie nie wiem po co się ona znalazła w tym filmie, skoro jej wątek właściwie prowadzi donikąd i jest bez sensowny, nie licząc samiutkiego finału.
Aktorsko i technicznie jest świetnie, Pitt i DiCaprio świetnie się bawią swoimi rolami, bardzo dobrze wypada także reszta obsady. W sumie ten film jest jednym wielkim sprawnie zrealizowanym festiwalem dobrej zabawy dla widza i trudno mi go nie jest rekomendować.
Szczerze powiedziwaszy miałem nieco inne uczucia odnośnie tego dzieła