Potop: 25 lat później

in #polish2 years ago (edited)

Od czasu do czasu wspominam półżartem o „czasach przedpotopowych”. Choć jest w tym element dowcipu, to jednak jest także odniesienie do jak najbardziej realnego wydarzenia: powodzi tysiąclecia z lipca 1997 r, którą uważam za największy przełom w moim dotychczasowym życiu.

Choć najbardziej poczuwam się do bycia z Tarnowa, to urodziłem się na Śląsku i do lata 1997 r. zasadniczo mieszkałem z rodzicami w Koźlu (od 1975 r. stanowiącego część miasta Kędzierzyn-Koźle). Nasze mieszkanie znajdowało się na parterze jednego z wojskowych bloków.

Wiosną wspomnianego roku Tata po 20 latach służby zawodowej odszedł z wojska. Niedługo po zakończeniu roku szkolnego (skończyłem wtedy piątą klasę szkoły podstawowej) rodzice zgodnie ze swoim zwyczajem wywieźli mnie i moją siostrę do dziadków od strony Mamy, mieszkających jakieś 35 km na północ od Tarnowa, a sami zostali z naszym kilkumiesięcznym wówczas bratem w mieszkaniu.

Od początku lipca media (oglądałem wtedy programy informacyjne w telewizji z dziadkami) zaczęły donosić o intensywnych opadach w Czechach i polskich Sudetach, fali na Odrze i kolejnych zalanych miejscowościach.

Jeżeli dobrze kojarzę, to 9 lipca z rana fala dotarła do Kędzierzyna-Koźla. Z opowieści rodziców wiem, że Mama ewakuowała się z samego rana z bratem do sąsiadki mieszkającej na wyższym piętrze, a Tata zajmował się zabezpieczaniem dobytku. Woda w mieszkaniu sięgała ok. 1 m. W Panoramie lub czymś podobnym widziałem nawet nasze osiedle — zapamiętałem obraz górnej części kabiny i paki dostawczego żuka wystającej spod wody.

Woda na Wiśle też się podnosiła, a dziadkowie mieszkali poniżej miejsca, gdzie łączy się z nią Dunajec. Mama z bardzo wczesnego dzieciństwa pamiętała powódź, która nawiedziła tamte tereny (1960 r.) i obawiała się powtórki. Tak więc pomogłem dziadkowi zabezpieczyć co nieco w gospodarstwie (pamiętam np. układanie desek na przegrodach w oborze, żeby bydło mogło stać na czymś suchym w razie jej zalania), a następnie pojechaliśmy z siostrą do ciotki pod sam Tarnów. Odebrał nas kuzyn.

W rodzinnych stronach Mamy powodzi na szczęście nie było. Nie widziałem (nie licząc doniesień medialnych) ani jej samej, ani zniszczeń przez nią poczynionych. Rodzice jednak stwierdzili, że nie chcą już dłużej mieszkać w strachu przed zalaniem mieszkania i postanowili się przeprowadzić. Znaleźli mieszkanie, znowu w blokach wojskowych, ale tym razem w Tarnowie, w bloku na wzgórzu, a do tego na dziesiątym piętrze.

Rok szkolny 1997/98 zacząłem już w Tarnowie. Był to pod wieloma względami nowy początek. Co prawda w Tarnowie i okolicach mieszkają krewni od strony Mamy, ale to było nowe miejsce zamieszkania, nowa szkoła, nowi koledzy. W moim dotychczasowym życiu nie doświadczyłem jak na razie większej zmiany.

Gdyby ktoś był zainteresowany, znalazłem też wpis z bloga osoby, która powódź bezpośrednio widziała i mogła opisać to wydarzenie żywszym językiem: http://rozmowkipolskoholenderskie.pl/index.php/2017/07/07/powodz-1997-kedzierzyn-kozle/


fot. Lichen99, CC BY-SA 3.0 PL
źródło: Wikimedia Commons

Sort:  

Dobrze to pamiętam, choć powódź nie dotknęła mnie bezpośrednio i paradoksalnie lato 97 kojarzy mi się z zupełnie czym innym - dosłownie dzień przed blokadą wyjechałam na autostopowe wakacje po Europie. Dopiero po powrocie dotarło do mnie co się stało - podczas podróży nie miałyśmy dostępu do mediów i tylko z rozmów ze spotkanymi ludźmi mogłyśmy coś wywnioskować. Wracałyśmy już do innego kraju. Nie dziwię się Twoim rodzicom, że zdecydowali się przeprowadzić. Musieli przeżyć chwile grozy, jeszcze z dziećmi pod opieką...