16 stycznia 2016 roku w życie weszło tzw. porozumienie nuklearne z Iranem (JCPOA). W zamian za zatrzymanie prac nad energią atomową, większość sankcji – nałożonych wcześniej na Iran – miała zostać zniesiona, w tym te najważniejsze dotyczące eksportu surowców energetycznych. Dla rządu w Teheranie ten dzień oznaczał nowe otwarcie. Już wkrótce Irańczycy mieli z podniesionym czołem ponownie pojawić się na światowych rynkach. Jednocześnie w Teheranie miały pojawiać się wielkie europejskie przedsiębiorstwa z walizkami wypchanymi pieniędzmi oraz planami nowoczesnych inwestycji. Ożywienie gospodarcze miało być tak duże, że każdy obywatel Iranu miał na własnej skórze odczuć benefity płynące ze skutków zawarcia JCPOA. Wkrótce jednak okazało się, że „zachodnie” sankcje nie były jedynym problem irańskiej gospodarki. Im więcej czasu upływało od zawarcia JCPOA, tym problemy te stawały się bardziej widoczne i powodowały coraz większe napięcia społeczne, których momentem kulminacyjnym stały się protesty z grudnia 2017 roku. Trzeba zatem zadać sobie pytanie: dlaczego JCPOA wcale nie uczyniła z Iranu krainy mlekiem i miodem płynącej a wręcz przeciwnie – doprowadziła do ostrych protestów społecznych i wewnętrznego wrzenia wewnątrz irańskich elit?
Irański program atomowy
14 sierpnia 2002 roku Alireza Jafarzadeh, rzecznik emigracyjnej Narodowej Rady Irańskiego Ruchu Oporu, ujawnił istnienie dwóch tajnych ośrodków badawczych w Iranie: zakładu wzbogacania uranu w Natanz oraz zakładu produkującego „ciężką wodę” w mieście Arak. Jakkolwiek instalacje w Natanz i Arak najprawdopodobniej były już znane największym agencjom wywiadowczym, to jednak wystąpienie Jafarzadeha spowodowało, że po raz pierwszy problem irańskiego programu nuklearnego trafił do szerokiej dyskusji publicznej. Tym samym Jafarzadeh otworzył puszkę pandory i światowej histerii zatytułowanej „irański program atomowy”.
Mimo wielu inicjatyw społeczności międzynarodowej, które miały położyć kres zagrożeniu atomowemu ze strony Teheranu, Irańczycy nadal kontynuowali prace. Sytuacja była o tyle zła, że skala, jak i kierunek, tych prac pozostawały okryte tajemnicą. Co prawda irańskie ośrodki zostały kilkukrotnie zbadane przez ekspertów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA), lecz wyniki tych inspekcji pozostały niesatysfakcjonujące. W swoich raportach Agencja podkreślała, że nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy irański program nuklearny ma charakter stricte pokojowy czy też, czy może zostać wykorzystany militarnie.
Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy 3 sierpnia 2005 roku prezydentem Iranu został Mahmud Ahmadineżad a nakłady na program atomowy uległy wydatnemu zwiększeniu. Już w niecały rok później, 11 kwietnia 2006 roku Ahmadineżad ogłosił osiągnięcie poziomu wzbogacenia uranu na poziomie 3,5% i tym samym wejście przez Iran do grona „państw atomowych”.
Świat przeciwko Iranowi
Odpowiedź „Świata” była natychmiastowa i zdecydowana. 23 grudnia 2006 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ przegłosowała rezolucję nr 1737, na mocy której zobowiązała Iran do zakończenia prac nad wzbogacaniem uranu oraz nałożyła na Teheran sankcje obejmujące zakaz dostawy sprzętu i technologii potrzebnych do dalszych prac nad programem atomowym, a także zajęła aktywa należące do firm i osób powiązanych z pracami nad atomem.
Teheran szybko odczuł skutki tej rezolucji, jednak nadal odmawiał współpracy. Sankcje, które były wymierzone niemal wyłącznie w irański program nuklearny, znacznie utrudniły dalszy postęp prac w ośrodkach badawczych, jednak w żaden poważny sposób nie zagrażały irańskiej gospodarce. Widząc, że rezolucja nr 1737 nie przyniosła pożądanych rezultatów, „Zachód” postanowił wytoczyć najcięższe działa.
W 2012 roku UE i USA, działając niezależnie od ONZ-u, obłożyły sankcjami irańską ropę i gaz ziemny. Dla Irańczyków był to ogromny cios, gdyż w 2011 roku aż ok. 18% eksportowanej przez nich ropy trafiało do krajów UE. Dla Europy był to także bardzo radykalny krok, gdyż w ciągu zaledwie kilku miesięcy musiała ona znaleźć eksporterów, którzy zastąpiliby Irańczyków i zapewniliby nieprzerwane dostawy ropy na stary kontynent.
Ostatecznie jednak ryzyko opłaciło się. Teheran nie był w stanie poradzić sobie z sankcjami z 2012 roku i zaczął szukać kompromisu. Już na początku 2013 roku w Omanie zaczęły odbywać się tajne spotkania między irańskimi a amerykańskimi emisariuszami. Jednak przełom nastąpił dopiero, gdy w sierpniu 2013 roku nowym prezydentem Iranu został Hasan Rouhani, który już podczas kampanii wyborczej zapowiedział, że walka o zniesienie sankcji będzie dla jego administracji priorytetem.
Kilka miesięcy po zaprzysiężeniu Rouhaniego, 24 listopada 2013 roku, przedstawiciele Iranu, Rosji, Chin, Francji, Wielkiej Brytanii oraz Niemiec (5+1) podpisali tzw. „genewskie porozumienie tymczasowe”, które stało się swoistą „mapą drogową”, która doprowadziła do zawarcia JCPOA. Na mocy porozumienia z Genewy Iran miał zacząć stopniowo ograniczać swój program atomowy i podjąć dalsze negocjacje, które miały zakończyć się zawarciem ostatecznego porozumienia. W zamian za te ustępstwa i dalsze negocjacje „Zachód” – w geście dobrej woli – zawiesił niewielką część anty-irańskich sankcji.
Irański deal
Pomimo stosunkowej ugodowości administracji Rouhaniego, przynajmniej w porównaniu z „ekipą” Ahmadineżada, negocjacje z Iranem były długie i bardzo ciężkie. Mimo, że porozumienie z Genewy (24.11.2013) zakładało zawarcie ostatecznej umowy w ciągu 6 miesięcy, to ostatecznie rozmowy przeciągnęły się aż do II połowy 2015 roku.
W końcu, 14 lipca 2015 roku, w Wiedniu, zawarto ostateczne porozumienie nuklearne z Iranem. W zamian za zakończenie przez Iran prac nad bronią atomową, społeczność międzynarodowa miała znieść nałożone wcześniej sankcje. Umowa, która przeszła do historii jako JCPOA (akronim „Joint Comprehensive Plan of Action”), została uznana za ogromny sukces przez wszystkie strony porozumienia. Teheran mógł w cuglach powrócić na światowe salony a ONZ mogło pochwalić się kolejnym sukcesem w walce z proliferacją. Jednak czy aby na pewno JCPOA przyniosła zwycięstwo wszystkim stronom czy może jednak dała jednej ze stron porozumienia nieuzasadnioną przewagę? Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.
Porozumienie z 2015 roku wcale nie położyło kresu irańskiemu programowi atomowemu, lecz tylko zawiesiło go. Po upływie 15 lat od zawarcia umowy, czyli w 2030 roku, Iran może przystąpić do dalszych prac nad energią atomową. Mało tego, zgodnie z JCPOA, badania te nie będą podlegały żadnym dodatkowym ograniczeniom. W praktyce oznacza to, że po 2030 roku Iran może pokusić się nawet o zbudowanie własnej broni atomowej i w żaden sposób nie naruszy to postanowień JCPOA. Pojawia się zatem pytanie: dlaczego „Zachód”, Rosja i Chiny zgodziły się na zawarcie tak niekorzystnego dla siebie paktu?
Czy „Zachód” jest szalony?
Irańczycy, niezależnie czy to za prezydentury Ahmadineżada, czy Rouhaniego, byli zdeterminowani, aby kontynuować badania nad energią atomową. Nawet wtedy, gdy irańscy dyplomaci, w latach 2013-2015, raz po raz zasiadali do stołów negocjacyjnych, w ich ojczyźnie nadal trwały prace nad atomem. Zgodnie z szacunkami Belfer Center (Uniwersytet Harvarda), czy Council for a Livable World, w momencie podpisywania JCPOA, irańscy naukowcy byli zaledwie ok. 3 miesięcy od tzw. „breakout time”, czyli wyprodukowania takiej ilości wzbogaconego uranu, która wystarczyłaby na stworzenie broni atomowej. Dlatego też Irańczyków należało jak najszybciej zatrzymać – nawet jeśli ceną byłyby znaczne ustępstwa.
Zachodni dyplomaci prawdopodobnie liczyli na to, że w ciągu kolejnych 15 lat Iran przejdzie radykalną zmianę społeczną, która doprowadzi do tego, że to sami Irańczycy porzucą prace nad energią atomową. Dzięki napływowi zagranicznego kapitału, inwestycjom i nowym technologiom społeczeństwo Iranu miało zlaicyzować się i skupić się wokół reformatorów, takich jak obecny prezydent Rouhani, którzy poprowadziliby kraj w kierunku obozu demokratycznego.
Czy ten idealistyczny plan miał jakiekolwiek szanse na realizację? Wydaje się, że tak. Nawet gdyby do 2030 roku Iran nie był państwem demokratycznym, a to jest niemal pewne, to jednak całe społeczeństwo bardzo mocno odczułoby pozytywny wpływ JCPOA na irańską gospodarkę. Irańskie władze widząc profity płynące ze współpracy z Zachodem, mogłyby dobrowolnie porzucić marzenia o stworzeniu potęgi nuklearnej, lub ewentualnie ograniczyć się do budowy elektrowni atomowych. Ponadto nie wykluczano, że przed wygaśnięciem ograniczeń wynikających z JCPOA, uda się zawrzeć kolejną umowę, które jeszcze bardziej oddali widmo stworzenia przez Irańczyków broni atomowej.
Jednocześnie na obronę sygnatariuszy paktu wskazać należy, że JCPOA była w istocie jedyną opcją, która mogła zatrzymać Irańczyków przed skonstruowaniem bomby atomowej i jednocześnie nie doprowadzić do dalszej destabilizacji regionu. Interwencja, czy precyzyjne naloty na ośrodki badawcze, były zbyt ryzykowne i nie dawały gwarancji pełnego powodzenia. Dalsze utrzymywanie drakońskich sankcji także nie wchodziło w grę, gdyż mogłoby to doprowadzić do destabilizacji sytuacji w samym Iranie, co mocno odbiłoby się na stabilności zarówno Zatoki Perskiej, jak i całego Bliskiego Wschodu.
Irańskie tankowce wypływają
JCPOA była dla Iranu ogromną szansą. Dzięki temu porozumieniu irańska gospodarka znowu mogła odetchnąć pełną piersią. Nałożone wcześniej sankcje zaczęły być stopniowo znoszone. Irańskie aktywa, które pozostawały od wielu lat „zamrożone przez Zachód”, teraz zaczęły stopniowo wracać pod kontrolę Teheranu. Zagraniczne firmy, w szczególności te z Europy, zaczęły coraz częściej myśleć o Iranie jako o miejscu swoich potencjalnych inwestycji. Ponadto, w końcu Teheran mógł wznowić eksport swoich najcenniejszych dóbr – surowców energetycznych.
Zawarcie JCPOA bardzo wydatnie i wręcz natychmiastowo wpłynęło na stan irańskiej gospodarki. W 2015 roku, czyli jeszcze zanim porozumienie nuklearne weszło w życie (nastąpiło to dopiero 16 stycznia 2016 roku), irańskie PKB skurczyło się o ok. 1,5%. Tymczasem już w 2016 roku, czyli wtedy kiedy sankcje zaczęły być znoszone, Iranowi nie tylko udało się pokonać recesję, lecz także osiągnąć ogromny wzrost gospodarczy na poziomie ok. 12,5%. Zaznaczyć jednak trzeba, że tak duży wzrost PKB spowodowany był przede wszystkim gigantycznym wzrostem dochodów z handlu surowcami energetycznymi – wzrost gospodarczy w sektorach innych niż sektor naftowy wyniósł w 2016 roku zaledwie ok. 3,3%.
Zniesienie sankcji było powodem do radości zwłaszcza w ministerstwie ds. ropy naftowej (MOP). W 2013 roku, czyli po wejściu w życie wspomnianych już amerykańsko-europejskich sankcji, irański eksport ropy naftowej spadł do rekordowo niskiej wartości – 1 mln baryłek/dzień. Po zawarciu JCPOA eksport tego surowca wystrzelił w górę i już w 2016 roku wyniósł już ok. 2,1 mln baryłek/dzień.
Nawet słaba światowa koniunktura nie była w stanie zatrzymać wzrostu tego sektora irańskiej gospodarki. W 2016 roku ceny ropy naftowej spadły do zaledwie 40 dolarów za baryłkę. Tymczasem dzięki wzmożonej produkcji zyski Iranu z eksportu ropy naftowej i gazu ziemnego za okres od kwietnia 2016 r. do marca 2017 r. osiągnęły 55,75 mld dolarów – co oznaczało wzrost aż o 66% w porównaniu z poprzednim okresem kwiecień 2015 r. – marzec 2016 r.
Jednocześnie, gdy idzie o eksport ropy naftowej, Irańczycy skupili się na odbudowie dawnych relacji z UE. Przed wejściem w życie sankcji z 2012 roku państwa członkowskie UE były jednym z głównych klientów Teheranu – to właśnie do nich trafiało ok. 590 tys. baryłek ropy dziennie. Po wejściu w życie JCPOA irańska ropa dumnie powróciła na europejskie rynki. Powrót ten był o tyle łatwy, że UE cały czas dąży do większego uniezależnienia się od rosyjskich dostawców i osiągnięcia większej dywersyfikacji. W efekcie już w 2017 roku Iran eksportował do UE średnio ok. 700 tys. baryłek dziennie. Jeśli idzie o procent udziału w rynku to jest to wartość zbliżona do okresu sprzed sankcji z 2012 roku – w 2011 roku ok. 5,43% ropy importowanej na terytorium UE pochodziło z Iranu a w 2017 roku było to 5,1%.
Dochody z ropy jako katalizator przemian
W założeniach irańskich ekonomistów wzrost zysków czerpanych z eksportu surowców energetycznych miał bezpośrednio przełożyć się na ogólnogospodarczy boom. Administracja Rouhaniego postanowiła działać zgodnie z założeniami wyłożonymi w piątym planie gospodarczym na lata 2010-2015, uchwalonym jeszcze za czasów Ahmadineżada. Zgodnie z tym planem ok. 30% dochodów uzyskiwanych ze sprzedaży ropy naftowej miało być przelewane na rzecz, powołanego w 2011 roku, Narodowego Funduszu Rozwoju (NDFI). W założeniu Fundusz miał zająć się efektywnym wykorzystaniem zysków czerpanych ze sprzedaży ropy poprzez: wspieranie prywatnych przedsiębiorstw (do nich miało trafiać ok. 50% funduszy otrzymywanych przez NDFI), zachęcanie zagranicznych podmiotów do inwestycji w Iranie (20% środków) i inwestowanie w zagraniczne rynki kapitałowe (30% środków). Stworzenie NDFI wydawało się bardzo dobrym pomysłem i spotkało się z dość ciepłym przyjęciem ze strony „zachodnich” ekonomistów, lecz, póki co, Funduszowi nie udało się osiągnąć celów, które przed nim postawiono.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Przede wszystkim NDFI jest mocno upolitycznione. Każda decyzja dotycząca przyznania pomocy ze środków Funduszu musi być uprzednio zaakceptowana przez najwyższego przywódcę Iranu Ali Chameneiego. Ponadto część środków z NDFI jest marnotrawiona, gdyż pomoc trafia nie do prywatnych przedsiębiorstw, lecz do podmiotów, które nazwalibyśmy „przedsiębiorstwami quasi-państwowymi”. Chodzi o przedsiębiorstwa, które co prawda zostały sprywatyzowane, lecz tylko po to aby trafić w ręce osób powiązanych z Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej czy szyicką ulamą (duchownymi). Przedsiębiorstwa te najczęściej nie są rentowne i służą bardziej rozkradaniu majątku państwowego – właśnie poprzez otrzymywanie pomocy finansowej z NDFI – niż rozwojowi krajowej gospodarki.
Ponadto kolejnym czynnikiem, który powoduje, że NDFI nie jest w stanie osiągnąć swoich celów jest fakt, że dochody płynące z handlu ropą naftową znajdują się poniżej oczekiwań. Jak wspomniano w poprzednich akapitach, po zawarciu JCPOA dochody Teheranu płynące z eksportu ropy naftowej wzrosły aż o 66% i osiągnęły pod koniec 2016 roku wartość 55,75 mld dolarów. Osiągnięcie tak dużych dochodów możliwe było dzięki zwiększeniu poziomu wydobycia ropy naftowej do ok. 3,7 mln baryłek/dzień. Wynik ten, mimo iż imponujący, oznaczał niewypełnienie jednego z kluczowych założeń rządowego planu rozwoju na lata 2017-2021.
Zgodnie z rządowymi założeniami, aby irańska gospodarka działała prężnie i rozwijała się w zadowalającym tempie, produkcja ropy naftowej musi przekraczać poziom 4 mln baryłek/dzień. Mimo, że jest to mniej niż zakładano w poprzednim planie na lata 2010-2015 (tam była mowa aż o 5,2 mld baryłek/dzień), to i tak planowany pułap znajduje się poza obecnymi możliwościami technicznymi Iranu – w 2017 roku średnie wydobycie oscylowało w okolicach 3,8 mln baryłek/dzień, czyli o 200 000 baryłek za mało.
Irańska infrastruktura naftowa
Dalsze zwiększanie poziomu wydobycia jest niemożliwe. Nie jest to wcale spowodowane małymi zasobami, lecz bardzo słabą infrastrukturą, która nie dość że stara, to jeszcze przez wiele lat była przez Teheran zaniedbywana. W 2017 roku, Bijan Namdar Zangeneh, minister ds. ropy naftowej, stwierdził, że 3/4 irańskich rafinerii ropy naftowej i gazu ziemnego należy uznać za „przestarzałe”. Najstarsza grupa tych instalacji ma blisko 80 lat i była wznoszona jeszcze przez Angielsko-Irańską Kompanię Naftową przed II wojną światową. W efekcie irańska infrastruktura naftowa jest nie tylko zawodna, lecz generuje także większe, niż nowoczesne instalacje, koszty produkcji. Obiekty te wymagają natychmiastowej modernizacji, której koszty szacuje się na ok. 10 miliardów dolarów. Problemem nie są tu jednak pieniądze, lecz technologia.
Aby przeprowadzić modernizację swoich instalacji naftowych Iran musi najpierw ściągnąć do kraju zagraniczne firmy, które dysponują odpowiednimi technologiami. Jest to bardzo trudne zadanie, gdyż większość tych przedsiębiorstw ma swoje siedziby na terenie UE i USA. Mimo zawarcia „atomowego dealu” firmy te nadal podchodziły do jakichkolwiek kontaktów handlowych z Irańczykami z dużą rezerwą – nawet przed ogłoszeniem wycofania się USA z JCPOA. Postawa zagranicznych inwestorów po części wynika z niekorzystnego klimatu biznesowego jaki panuje w Iranie, ale nie tylko.
Niby bez sankcji, ale nie do końca
Na mocy postanowień JCPOA wszystkie sankcje nałożone na Iran przez ONZ oraz UE miały zostać całkowicie zniesione. Jednak gdy idzie o amerykańskie sankcje sytuacja nie była tak prosta. USA, jako sygnatariusz JCPOA, zobowiązały się nie stosować już ani sankcji ONZ-owskich, ani tych amerykańsko-unijnych z 2012 roku. Jednocześnie jednak gdy idzie o sankcje, które Waszyngton jednostronnie nałożył na Teheran, Amerykanie zgodzili się wyłącznie na „zawieszenie” tylko części z nich. W przypadku amerykańskich sankcji, które miały być karą za program atomowy, prezydent USA miał co roku decydować o ich zawieszeniu w formie odpowiednich aktów wykonawczych (tzw. executive waiver). Natomiast jeśli idzie o unilateralne amerykańskie sankcje, będące karą za łamanie praw człowieka i wspieranie terroryzmu, to sankcje te – nie będąc przedmiotem JCPOA – nadal pozostały w mocy.
Ta druga grupa sankcji niemal całkowicie zabraniała amerykańskim firmom nie tylko inwestowania na terenie Iranu, lecz także zawierania umów handlowych z ichnimi przedsiębiorstwami. Oczywiście było od tego kilka wyjątków, z których – chyba najbardziej znany – dotyczył możliwości sprzedaży Irańczykom samolotów cywilnych, co pozwoliło Boeingowi na zdobycie kontraktu wartego 16 mld dolarów.
Utrzymanie części sankcji przez Waszyngton miało być pokazem siły, który utwierdziłby państwa Bliskiego Wschodu w przekonaniu, że ostatnie słowo – gdy idzie o geopolityczną rozgrywkę w regionie – nadal należy do USA. Jednocześnie jednak ten sukces propagandowy przełożył się na utratę przez amerykański biznes potencjalnych wielomilionowych zysków. Gdy w 2017 roku unijny eksport do Iranu wyceniano na ok. 13 mld dolarów, to amerykański wart był już tylko 0,13 mld dolarów – czego główną przyczyną było właśnie utrzymanie unilateralnych sankcji.
Postawa Waszyngtonu wpłynęła nie tylko na rodzimych inwestorów, lecz także na biznesmenów z Europy. Pierwsza grupa amerykańskich sankcji (ta odnosząca się do programu atomowego) umożliwiała odpowiednim instytucjom karać nie tylko krajowych przedsiębiorców, lecz także podmioty zagraniczne. Co prawda, jak już wcześniej zaznaczono, sankcje te zawieszono, lecz tylko na rok i to w formie aktu wykonawczego prezydenta (tzw. executive waiver), który miał być cyklicznie odnawiany. Dlatego też zagraniczni przedsiębiorcy zaczęli podchodzić do inwestowania w Iranie z dużym dystansem. Co prawda kraj ten kusił ich wielomilionowymi zyskami, lecz jednocześnie nikt nie mógł dać im pewności, że pewnego dnia prezydent USA nie dojdzie do wniosku, że dalsze zawieszanie sankcji wobec Teheranu jest sprzeczne z żywotnymi interesami Waszyngtonu. Jak pokazują wydarzenia z 8 maja 2018 roku obawy te były w pełni uzasadnione.
Jak pozyskać inwestorów? – radzi prezydent Rouhani
Ostatecznie Iranowi udało się sprowadzić do kraju kilku potężnych inwestorów, którzy w 2016 roku zainwestowali w Republice ok. 3,4 mld dolarów. Wynik ten stanowi dla Teheranu katastrofę. Zgodnie z szóstym planem gospodarczym na lata 2017-2021 Iran musi, rok w rok, przyciągać inwestycje zagraniczne warte łącznie 20 mld dolarów. Dopiero taka skala bezpośrednich inwestycji zagranicznych jest w stanie zadowolić irańskich ekonomistów i pozwolić gospodarce na rozwój.
Szczególnie desperacko potrzebne są inwestycje w sektorze naftowym. Jak już wcześniej zaznaczono, Teheran ma nadzieję, że to właśnie zagraniczni przedsiębiorcy – którzy dysponują odpowiednią technologią – zgodzą się na przeprowadzenie modernizacji irańskich instalacji i infrastruktury. Jednak póki co Iran nie znalazł takich inwestorów. Co prawda po 2016 roku zagraniczne przedsiębiorstwa otrzymały kilka dużych kontraktów w sektorze naftowym, jednak są to głównie kontrakty na budowę nowych instalacji – np. francuski Total S.A. dostał 5 miliardowy kontrakt na budowę pola „Południowe Pars”. Tymczasem istniejące już instalacje znajdują się często w opłakanym stanie i potrzebują jak najszybszych prac modernizacyjnych.
Ryzyko amerykańskich sankcji to nie jedyny czynnik, który odstrasza zagranicznych inwestorów. Bardzo problematyczne są także: nieprzyjazny klimat biznesowy, wszędobylska korupcja oraz słaba legislacja. Bliżej tym czynnikom przyjrzymy się w kolejnym odcinku „Iranu w ogniu”. W tym momencie ograniczę się do wskazania jednego, konkretnego czynnika, który szczególnie mocno odczuła branża naftowa.
Mianowicie chodzi o opozycję elit politycznych, które bardzo podejrzliwie, a czasami nawet wrogo, pochodzą do zachodnich inwestycji w tym sektorze irańskiej gospodarki. To nastawienie dobrze obrazuje sytuacja związana z tzw. kontraktami naftowymi (eng. Iran Petroleum Contract, IPC). Już w listopadzie 2015 roku rząd prezydenta Rouhaniego zapowiedział przygotowanie dla zachodnich inwestorów IPC, które miały przewidywać dużo lepsze warunki współpracy niż ówcześnie obowiązujące „kontrakty buy-back”. Jednak ze względu na opór radykałów pierwszy kontrakt typu IPC został zawarty dopiero w lipcu 2017 roku i był to kontrakt Total S.A. na budowę pola „Południowe Pars”. Umowy te – z perspektywy inwestorów – faktycznie przewidują dużo korzystniejsze warunki współpracy niż stare „kontrakty buy-back”. Mimo to, wpływ IPC na stan irańskiego sektora naftowego okazał się dużo mniejszy niż przewidywano. Stało się tak przede wszystkim z tego względu, że IPC weszło w życie zbyt późno. Już od drugiej połowy 2017 roku wielu ekspertów zwracało uwagę, że administracja prezydenta Trumpa może wycofać się z JCPOA. Z tego względu wielu inwestorów, mimo że zainteresowanych IPC, wstrzymało się z ostateczną decyzją do maja 2018 roku, gdy prezydent Trump miał zdecydować o ewentualnym dalszym zawieszeniu sankcji wobec Iranu.
Podsumowanie
Jak zatem widzimy JCPOA stanowiła dla Iranu szansę. Jednak jej wykorzystanie nie było tak łatwe, jak mogłoby się to zdawać na pierwszy rzut oka. Amerykanie w żadnym razie nie chcieli, aby „irański deal” pozwolił Iranowi na szybką modernizację i dlatego zachowali pod swoją kontrolą potężne instrumenty, które szybko pozwoliłyby skontrować działania Teheranu – gdyby te zostały uznane za zagrażające interesom Waszyngtonu. Ponadto okrakiem na drodze do rozwoju Iranu stanęli sami Irańczycy, a dokładnie polityczne elity, które starały się jak najdłużej odwlekać reformy gospodarcze i skupiać się na znacznie mniej istotnych (przynajmniej z punktu widzenia przetrwania Islamskiej Republiki Iranu) kwestiach jak np. podsycanie nastrojów antyamerykańskich, i anty-izraelskich. Sama administracja prezydenta Rouhaniego także nie jest bez winy, gdyż wielokrotnie wykazywała się opieszałością przy przeprowadzaniu reform czy też względną ugodowością podczas konfrontacji z konserwatystami.
Wszystko to razem spowodowało, że handel surowcami energetycznymi i ich pochodnymi nie stał się – wbrew planom rządzących – katalizatorem zmian w krajowej gospodarce. Zarówno produkcja, jak i eksport, tych surowców były na zbyt niskim poziomie a skala inwestycji zagranicznych zbyt mała. Sektor naftowy, czyli sektor który miał pociągnąć całą gospodarkę za sobą, nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Mało tego, szybkie osiągnięcie maksymalnej mocy przerobowej irańskich instalacji już w 2016 roku doprowadziło do momentalnego uwydatnienia problemów tego sektora.
Problemy sektora naftowego są jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej i nie obrazują skali „zepsucia” irańskiej gospodarki, która musi mierzyć się nie tylko z sankcjami, lecz także z korupcją, wysoką inflacją, bezrobociem, niestabilnością systemu bankowego, prywatyzacją, czy grabieniem majątku narodowego przez bonjady – fundacjami, które stały się prywatnymi folwarkami grupy trzymającej władz. Piętrzące się problemy doprowadziły do wrzenia wewnętrznego, którego punktem kulminacyjnym stały się protesty z grudnia 2017 roku. Aby jednak nie zanudzić czytelnika pozwolę sobie uciąć w tym miejscu i odnieść się do zaznaczonych problemów w następnym odcinku „Iranu w ogniu”.
PS Mam nadzieję, że nie zmęczyłem was tak dużą partią materiału i danych. Chcąc jednak przedstawić obecną sytuację Iranu z szerszej perspektywy przytłaczanie czytelnika masą informacji wydaje się nieuniknione. Dajcie znać, czy nie jest zbyt długo/zbyt nudno – postaram się uwzględnić te uwagi przy publikacji kolejnej części.
Jeśli chodzi o źródła, na których oparłem się podczas pisania tego artykułu to odwołuję do wersji opublikowanej na blogu - do poszczególnych partii tekstu dodane są hiperłącza do źródeł co pozwoli zaoszczędzić wam dużo czasu przy poszukiwaniu interesujących was danych.
Jeśli się spodobał Ci się mój tekst i chcesz być na bieżąco to możesz zacząć obserwować mnie na Fejsbuku lub po prostu na Steemit. ;)
Jeśli szukasz więcej równie ciekawych tekstów to zapraszam do mojego archiwum na wordpressie, gdzie znajdziesz ładnie skatalogowane artykuły. ;)
tipuvote! 10
This post is supported by $13.23 @tipU upvote funded by @cardboard :)
@tipU voting service guide | STEEM Monsters Lottery | For investors.
Hi! I am a robot. I just upvoted you! I found similar content that readers might be interested in:
https://pulslewantu.wordpress.com/2018/11/04/jcpoa-czyli-nie-wszystko-zloto-co-sie-swieci/
Congratulations @thomaslucania! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
Click here to view your Board of Honor
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Do not miss the last post from @steemitboard:
Congratulations @thomaslucania! You received a personal award!
Click here to view your Board
Congratulations @thomaslucania! You received a personal award!
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!