Pierwszego dnia wiosny zgubiłam godzinę. :) Zdaję sobie sprawę z faktu, że moja praca jest dość urozmaicona - czasem robienie, czasem pisanie, czasem uczniowie, czasem ksiąźki. Nie ma dłużyzn, czas leci szybko, czasem są dni w totalnym niedoczasie. Ale dziś literalnie zgubiła mi się godzina. Z samego rana ustaliłyśmy z koleżanką, jaki będzie plan wizyty klasy ósmej, a potem zajęłam się korespondencją - przyszły ogłoszenia konkursu, sporego grantu do wyjęcia, odpisałam na parę wiadomości. Później uzgodniłam parę kwestii w sprawie publikacji jubileuszowej i pisałam zapytanie o ofertę w oparciu o uzgodnione szczegóły. W czasie przerwy były zwroty i wypożyczenia, więc przy okazji poukładałam karty książek, wypełniłam rubryczki w dzienniku biblioteki i wysłałam złożone wcześniej zapytanie. No i gdy już kliknęłam wyślij, to pomyślałam, że po nastepnej przerwie zjem śniadanie z pełnym przekonaniem, że trwa druga lekcja. A tymczasem była już 10:20. Kwadrans do końca lekcji trzeciej.
Uczniów było dziś w szkole niewielu - tradycja Dnia Wagarowicza ma się dobrze. Za to na czwartej lekcji odwiedziła nas klasa szósta z lokalnej podstawówki - z wiosenną kartką i hiacyntem dla Dyrekcji. Szkoła podstawowa zrezygnowała z topienia Marzanny. Zamiast tego każda klasa najpierw przygotowywała dużą kartkę z wierszykiem dla przydzielonej instytucji, a później szli na spacer i odwiedzali wskazane miejsce. Myślę, że to naprawdę dobry pomysł - klasy odwiedziły urzędy, bibliotekę publiczną, przychodnie lekarskie, naszą szkołę ale też na przykład sklep z artykułami papierniczymi i szkolnymi oraz piekarnię.
Na piątej lekcji zrobiłam wpisy na www i Facebooka oraz przygotowałam kolejną partię starych kolorowych czasopism (bo chcemy zrobić duże wielobarwne skrzydła i jesteśmy na etapie wycinania piór).
Zaplanowana na dziś klasa 8d przybyła w czasie swoich dwóch ostatnich lekcji. Uczniowie przychodzą w ramach zajęć doradztwa zawodowego, w ciągu najbliżyszych dni przyjmiemy jeszcze 4 klasy, być może na wizyty zdecydują się również klasy ósme ze szkół wiejskich w naszej gminie. Z koleżanką przygotowałyśmy salę, w której rozpoczęliśmy zajęcią i w której później uczniowie mogli zostawić swoje rzeczy. Moim zadaniem było opowiedzieć o różnicach pomiędzy technikum i szkołą branżową oraz o poszczególnych kierunkach kształcenia w technikum (w tym roku będziemy rekrutować potencjalnych programistów, ekonomistów i techników reklamy). Mam prezentację w Genial.ly, pokazuję rzeczy, zachęcam do powrotu na naszą stronę i porównywania ofert szkół.
Zawsze porusza się na tych spotkaniach dużo kwestii organizacyjno-praktycznych. A to, że u nas nie ma lekcji zerowej - zaczynamy zajęcia o 8:00, ósma lekcja kończy się o godzinie 15:00. A to, że odbywają się praktyki zawodowe (a w branżówce pobiera się praktyczną naukę zawodu i w każdym roku szkolnym odbywa się miesięczny kurs w PCKZ). Jest dużo pytań - o przedmioty zawodowe na danym kierunku, ile osób jest zwykle w klasie, czy więcej jest dziewcząt czy chłopców, czy jest sklepik szkolny (nie ma - są dwa automaty).
Potem uczniowie wychodzą na przerwę i mogą sobie pochodzić po szkole, spotkać się z naszymi uczniami. Ósma "de" też wyszła i wróciła zadowolona. Następny punkt to zwiedzanie szkoły - blok sportowy, sekretariat, kilka wybranych sal (wchodzimy z nimi na jedną lub dwie lekcje przedmiotów zawodowych), biblioteka i aula. Mamy fajną aulę, więc się chwalimy. Przy okazji wiele osób dowiaduje się, co to jest aula. Na koniec jeszcze sesja pytań - bo zwykle one się jeszcze wtedy "wykluwają" i pożegnanie.
Po pracy pojechałam do apteki po syrop dla syna (jedna kobita przede mną, a z 10 minut czekania) i do Dino po coś na obiad i pieczywo do bieżącej konsumpcji. Od wczoraj przymierzałam się do zajechania na Orlen, ale i wczoraj i dziś była kolejka i nie chciało mi się czekać.
Po obiedzie obowiązkowy spacer z psem. Mąż opowiadał mi o różnych kryptowalutowych i eneftekowych rzeczach. Dziś na szczęście nie padało (zapewne dlatego, że wzięłam ze sobą duży parasol), ale wczoraj syn, ja i pies przemokliśmy całkowicie. Odnotowuję, że była to pierwsza w tym roku burza - zagrzmiało 20 marca.
Po spacerze zostałam jeszcze na trochę w ogródku. Rozsadziłam boby i groszki podrośnięte już w skrzynkach w oranżerii, wysiałam też więcej groszku cukrowego bezpośrednio do gruntu. W sobotę poflancowałam samosiejki czarnuszki i dziś sprawdziałam, jak jest - po tych paru dniach mają się wyśmienicie.
Posiedziałam trochę przy kompie, zrobiłam kolację, znów przysiadłam w celu odsłuchania bardzo fajnego podcastu Hallmanna - polecam wszystkim. No i właściwie miał być na dziś fajrancik, ale od czego są niezawodne dzieci.
Otóż córka przypomniała sobie, że na jutro potrzebuje gotówki celem dokonania wpłaty na wycieczkę do stolicy. Ponieważ w swoich aspektach życia wyśmienicie obywam się bez gotówki, w portfelu miałam jej jakieś symboliczne ilości - jeden banknot pięćdziesięciozłotowy i 23 monety o wartości 80 groszy polskich i 20 koron czeskich. Cóż robić - wycieczka. Dziecko "za karę" jedzie razem ze mną. Pomyślałam, że może wieczorkiem (bo było już po dwudziestej) zatankuję bez kolejki. Ustaliłyśmy trasę: bankomat - Orlen - Dino i naprzód.
@rafalski pisząc dziś, że żyję na wsi miał 100% racji. Na ulicach ani żywego ducha, parking przy bankomacie puściutki. Na Orlenie 1 auto, ale z wlewem z prawej, więc mi miejsca nie zajmowało. Nalałam do pełna przy okazji uświadamiając sobie, że ostatnio tankowałam 5 stycznia - na Trzech Króli. Do pełna w hybrydzie to dość mało, bo ta kabyła ma mały bak (palindromik!). Dziś Efecta 95 po 6,75 za litr.
No i jeszcze Dino. Ja już dziś raz byłam, ale dziecko nie było, a miało pewne wizje i pomysły. Główna wizja - przywitanie wiosny lodami. Dzieciom zakupione zostały rożki, małżonkowi Guliwer a ja jak zwykle stałam nad lodówką jak sierota, bo "sama nie wiem, na co mam dzisiaj smak". W końcu wybrałam sobie Kaktusa kaktus jabłko. Do tego dokupiłam ser (bo jak dzieci wezmą się za robienie tostów, to zasoby sera się topią - dosłownie) i jogurt, a dziecko wybrało jakieś mleko smakowe i jakże pasujące do lodów i mleka chrupki Chrupi o smaku kiełbasy z musztardą.
W Dino również puściutko - oprócz nas jedna klientka i pracownice szykujące się już powoli do zamknięcia sklepu. Córka stwierdział, że to taki wiejski sklep.
No i wróciłyśmy do domu chwilkę przed dwudziestą pierwszą. Napisałam ten oto wpis, a teraz...
Co Miś Uszatek je na kolację?
Pora na dobranoc!