Grantowe przemyślenia

in Polish HIVE3 years ago

obraz.png

Tuż po zakończeniu liceum napisałem swój pierwszy projekt o dofinansowanie (organizacja konwentu i larpów). Zmienił on moje życie. Gdyby nie on to zapewne byłbym w zupełnie innym miejscu. Był bowiem początkiem przygody, która skutkowała wieloma znajomościami, podróżami i pomysłami. W innych okolicznościach skupiłbym się zapewne na studiowaniu prawa i dziś pracowałbym w jakimś nudnym urzędzie. Choćby z tego względu mam pewien sentyment do projektów. Nie zmienia to faktu, że szczerze nienawidzę pisać wniosków grantowych.

Granty są demoralizujące. Wystarczy odpowiednio nagiąć swoje pomysły do wymogów danego programu, a racjonalność wydatków staje się sprawą drugorzędną. Wiele razy miałem do czynienia z sytuacją, że ktoś najpierw tworzył potrzebę, a dopiero potem szukał odbiorców. Cóż, pieniądze z grantów wydaje się lekką ręką. Co innego swoje własne. Istnieje fundamentalna różnica między środkami z grantów a "własnymi środkami", które można wydać w dowolnym terminie na dowolną potrzebę. Te pierwsze zwykle są wydawane po to, by je wydać (a trzeba to zrobić zwykle do końca roku). Te drugie wydaje się z głębokim rozmysłem, dwa razy zastanawiając się, czy faktycznie trzeba to robić. I to jest prawdziwy problem.

Trafiłem ostatnio na zbiór rekomendacji, który powstał po ubiegłorocznej konferencji "Kryzys psychiczny u osób działających w organizacjach pozarządowych oraz ruchach nieformalnych". Dokument ten nosi tytuł: "System dotacji ze środków publicznych w Polsce jako jedna z przyczyn wypalenia zawodowego w 3. sektorze". W pierwszej chwili, jak go zobaczyłem, to pomyślałem: "Super! Ktoś w końcu chce zaorać ten patologiczny system!" Okazało się jednak, że wręcz przeciwnie.

I tak na przykład jedna z rekomendacji dotyczy stałego zatrudnienia.

Grantodawca powinien promować zatrudnianie na podstawie umów o pracę na czas nieokreślony i odzwierciedlać to w przyznawanej punktacji już na etapie oceny wniosków. Jeżeli środki z grantu mają być przeznaczone na zatrudnienie pracowników lub pracownic, warunkiem ich udzielenia powinno być zatrudnienie tych osób na umowę o pracę na czas nieokreślony.

Mam wrażenie, że autorzy tego wniosku poprzez długoletnie dojenie publicznych programów oderwali się od rzeczywistości. Zapominają chyba, że zawsze wpisują we wniosek kwotę brutto wynagrodzeń. I to ona się liczy w obrazie budżetu, który przecież zawsze ma jakieś ramy. A zatem jeśli organizacja wpisze 5000 zł, to już od pracownika zależy czy będzie chciał dostać ~3K zł na umowę o pracę, czy ~4,5K na umowę o dzieło z 50% kosztami uzyskania przychodu (jeśli zachodzą przesłanki).

Inny wniosek to prymat projektów długoterminowych. I znów mam wrażenie, że są to rekomendacje formułowane przez duże organizacje, które przyssały się do państwowego cyca, bo nie są w stanie przekonać zwykłych ludzi, aby ich wspierali. A prawda jest taka, że każdy grant (nawet długoterminowy) kiedyś się skończy, a jedyną gwarancją stabilizacji w organizacji jest zgromadzenie odpowiedniej ilości stałych darczyńców. O tym jednak mało kto myśli...

Ja sam nie mam żadnych gotowych recept. Jestem jednak przekonany, że pomoc państwa powinna bardziej iść w stronę ulg podatkowych względem osób przekazujących darowizny (obecnie można odliczyć 6%) aniżeli pogłębiania rozdawnictwa pieniędzy publicznych. Swoją drogą myślę, że blockchain mógłby w przyszłości rozwiązać wiele problemów dotyczących grantów. I tu znów powraca temat Kulturalnego Utopiana, który wynagradzałby nie tylko artystów, ale także różne kulturalne inicjatywy. Bez sztucznie napompowanych budżetów. Za to z prostym mechanizmem: działasz, piszesz raport, dostajesz upvote'a.

PS. Obraz: Ludwik de Laveaux, "Piaskarze"

Sort:  

Projekty dotacyjne - czy dla organizacji pozarządowych, czy dla firm - powodują, tak jak piszesz, coś co można nazwać "odwrotną kreatywnością", czyli jak wymyślić coś, co pasowałoby pod nowy projekt i na końcu uzyskać xxk$.

Drugą stroną medalu jest to, jak wiele godzin poświęca się na analizę, wypełnianie i rozliczanie wniosków. To staje się dodatkowym etatem w firmie, a w organizacjach odciąga inicjatorów od esencji, czyli robienia dobrej roboty (albo, gdy ktoś jeszcze robi to po godzinach, to projekt zabiera coś jeszcze cenniejszego - czas, który miał być poświęcony dla żony i dzieci, czyli prawdziwego tworzenia lepszej rzeczywistości).