2021-02-18 ASTRALMIR 2013 część 3

in #polish3 years ago (edited)

Wujek Zdzisław.jpg
Wujek Zdzisław wg avarskiego oraz Hero Machine

SPIS TREŚCI

POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NASTRÓJ

Plaża. Morze. Góry. Jeziora. Łąki. Lasy.
Zazwyczaj rozstrzelone, kształtują przestrzenie ogromnych lądów. Tutaj leżały tuż obok siebie. Na planecie, znanej wcześniej jako jałowa TTYKA 678, naukowcy dokonali najdoskonalszego jak dotąd śmiertelniczego ziemioukształcenia. Planeta stała się jednym z najnowocześniejszych ośrodków wczasowych. Przedsięwzięcie na ogromną skalę, które niejedną państwową kasę wydrążyłoby do sucha. Tylko własnymi rękami można było zbudować coś takiego. Co prawda wtrącenie się w przyrodę w zakresie galaktycznym, nie mogło nie wywołać sporów. Przeważyli jednak zwolennicy ziemiokształcenia, jako że wrażliwa przyroda planet mieszkalnych niszczała pod wpływem naporu wczasowiczów. Odciążenie tych światów dawało nadzieję na oddech dla środowiska, na każdym z nich. Na TTYCE 678 stworzono cztery obszary: Ostrą Grań, gdzie zapewniano wypoczynek górski. Żarskie Piaski zastępujące ośrodek nad morzem, które w rzeczywistości było ogromnych rozmiarów basenem. Grupa mniejszych basenów oraz łączących je „rzek”-kanałów, otoczona lasami i ogrodami utworzyła Szczeżujki (niezbyt dobra nazwa, je ale niestety główny udziałowiec tej części bardzo chciał taką nazwę i postawił na swoim). Dla miłośników głośnej zabawy, wybudowano wędrujące po równinach hulaj-grody, wyprawiające się na rejsy z dala od pozostałych wczasowiczów. Po wielu latach kształtowania powierzchni planety i doprowadzania jej do stanu, w którym mogła zapewnić wczasowiczom zadowalające warunki, piętrzyło się kolejne wyzwanie dla przedsiębiorców. Jak wyrobić sławę tego miejsca i jego swoiste właściwości? To wymagało następnych wielu lat ciężkiej pracy. Konieczne były zabiegi, które mogły wpłynąć na rozgłos tego miejsca. Udziałowcy rzucili wszelkie siły do tego zadania.
Nie dziwi, że skoro dużo środków umiejscowił Sławan Grotowić, wezwani do odpoczynku załoganci Kosmosławy otrzymali wejściówki na TTYKĘ, którą zamierzano przemianować na Koman Dirowkę. Ich miejscem pobytu stały się Żarskie Piaski.
Na różne sposoby bimbali trzeci dzień na plaży, na której od czasu do czasu zjawiały się jeszcze buldożery. Kordelina wyskoczyła z wody, wykonała trzykrotny przewrót w powietrzu i wylądowała
na jednym z materaców, niczym umocnienia warowne otaczających astralmirowy leżak.
-Astralmir, co ty tam czytasz?
-Dzieje twórczości ludowej w społecznościach przedfederasymilacyjnych. Lubię czasem wrócić do wiedzy zdobywanej przed wstąpieniem do Gwiezdnej Akademii, a teraz czytam o instrumentach wykorzystywanych do przygrywania zawodom jeździeckim w Mulanichakrze...
-Astralmirze, na Siły Wyższe, czytanie czegoś takiego jest dla ciebie ciekawsze niż kąpiel w morzu? Albo pływanie na desce, tak jak to właśnie robi Binarysław?
-Jasne, że chciałbym popływać, ale w trakcie przyjmowania lekarstw przeciwtechnologicznych skóra mi się spala na słońcu. Sam się o tym wczoraj boleśnie przekonałem – w istocie, Astralmir był spieczony na różowo, niczym wieprz, cokolwiek niespieczony. Grzało, tak że aż Wujek Zdzisław nie założył skarpet do lekkiego i odkrywającego palce obuwia.
-Rety, ale tu jest wyśmienicie! Pierwszy raz od dawna jestem na plaży, na której starczy miejsca do oglądania przez szkło!
-A co oglądasz przez swoje szkło?
-No ja zawsze pilnuję, aby wiedzieć, co i jak. Wyobraźcie sobie, że znowu spotkałem starego Butrzuka i tym razem nie musiałem się z nim kłócić o miejscówkę. No, lecę dalej.
Kordelina złapała Wujka za kołnierz.
-Warto by było sprawdzić, jak się miewa Pogodan ze swoją ręką.
-Słuchajcie – krzyknął biegnący z deską Binarysław – Pogodan się odzywał, jest w pobliżu. Wysłali go do uzdrowiska duchowego, na jeziorze niedaleko stąd, na wyspie.
-Raczej na basenie przerobionym na jezioro.
-Otóż nie, w tamtym miejscu był krater, który można było bez większych przeszkód zmienić w jezioro, poprzez zalanie wodą. Czy woda jest tam doprowadzana kanałami czy jakimiś dopływami, tego nie jestem w stanie powiedzieć.
-Coś mi się tutaj nie zgadza. Koman Dirowka, będąc TTYKĄ 678, była całkowicie jałowa. Skąd na jałowej planecie krater, do którego doskonale pasuje jezioro?
-Może przez meteoryt?
-Wtedy nie istniałoby wzniesienie które teraz jest wyspą na której leczy się ręka razem z Pogodanem.
-Może w zamierzchłych czasach woda tu była, ale się zmyła. Powinniśmy zajrzeć do niego, może dostanie pozwolenie żeby go wyciągnąć na obiad.
Cała czwórka ruszyła zatem. Aż dziw bierze, że mimo tego, że wspólnie pracowali, byli w stanie również wspólnie wypoczywać. Grotowić dobrze wiedział, że Przedsięwzięcie Kosmosława wymaga, by Załogantów kolejnych Kosmosław przysposobić do wszelkich warunków wspólnego życia, żeby stanowili dla siebie drużyno-rodzinę. Zresztą, nawet gdyby nie uwzględniano tego w Akademii Gwiezdnych Sokołów, to i tak zapisano ich wszystkich w pokojach obok siebie.
Skoro jednak Astralmirowi zostały odebrane wszelkie narzędzia zamęczenia towarzyszy, to i powód wszelkich nieporozumień odszedł w niepamięć. Niestety w pamięć nie odeszła własną potęgą zaorana prawica Pogodana.
Powracający do zdrowia płanetnik siedział właśnie na ławce pod zarośniętą malowniczymi winoroślami ścianą skalną. Nie był sam, towarzyszyła mu roślinna rusałka (która z lekka przypominała upodmiotowioną sałatę), przepasana w talii, do pasa jej był połączony tajemniczy wózek. Prawa ręka Pogodana znalazła się w tym wózku, podczas gdy rusałka sobie znaną sztukę wykonywała.
-Leczą ci rękę od ręki?
-Otóż nie. Za chwilę się przekonacie, co moja zacna towarzyszka zwana Taminą wyprawia tutaj. Ale niech przemówią czyny, nie słowa.
Rusałka przesunęła palcami po różnych tajemnych napisach, po czym otworzyła się klapa i oto w kłębach pary ukazała się ręka Pogodana, całkowicie odnowiona i przywrócona do zdrowia.
Tak przynajmniej zdawało się kosmosłowiańskim bohaterom, póki kłęby pary nie opadły i nie ukazały zwalistego, pokrytego grubym, zrogowaciałym naskórkiem oraz kępami sierści łapska oninigena, stwora na wpół ucywilizowanego, zdolnego do niebywałych osiągnięć w sferze umysłowej – co stworzyło niebywałe przeszkody w awansie cywilizacyjnym. Gdy jeden oninigen przedstawił jakiś pomysł, drugi niebawem, a często i w trakcie tej samej rozmowy, był w stanie ów pomysł całkowicie obalić, w pełni uzasadniając, dlaczego przedmówca się myli. Nie dość, że ich organizmy zmuszone były do gromadzenia sił i oszczędzania żywności na czas niekończących się wymian zdań, dodatkowo najczęściej niemożność pokonania przeciwnika w dyskusji prowadziła do rozwiązania siłowego. Tak oto gatunek, który wydał liczne wielkie umysły, pod ich własnym ciężarem ugiął się.
-To teraz będziesz miał łapę oninigena?
-To nie do końca tak-jęła objaśniać rusałka. W tym wozie przewożone są, obłożone lodem oraz licznymi nadprzyrodzonymi pieczęciami, prawice najróżniejszych spotykanych w obrębie galaktyki gatunków. Prawdziwa prawa ręka podległego leczeniu znajduje się w tej chwili pod opieką znamienitych znachorów. W tym czasie nasz podopieczny posiada możliwość zapoznania się z rękami różnych innych gatunków.
-To ty w ten sposób chcesz przejąć mądrość właściwą oninigenom?- Spytał się zdziwiony Astralmir Pogodana.
-Nie, za to tym potężnym łapskiem i gruchnąć i poćwiczyć można.
-Co ćwiczyć?
-Duchową część ręki. Znachorzy zajmują się ręką cielesną, podczas gdy nasze urządzenie pozwala na obudowę ręki duchowej w różne ciała.
-Dlaczego nie wziąłeś sobie zatem ramienia właściwego nam, Kosmosłowianom?
-Różne ramiona przydają się do różnych ćwiczeń. W ten sposób, kiedy odzyskam swoją własną prawą rękę, jej cielesność i duchowość prędzej zrównoważą się, gdyż obie przejdą do tego czasu leczenie. Tak, to musiałbym na nowo się przyzwyczajać do swojej własnej ręki.
-Kurczę. Nie wiedziałem, że takie leczenie jest możliwe, bo to ciekawie brzmi. A jak nam się coś stanie w ręce, to możemy z tego dobrodziejstwa skorzystać, prawda?
Czwórka Kosmosłowian była jawnie zainteresowana taką możliwością w razie przykrego wypadku.
-Raczej nie widzę przeszkód – o ile jesteście płanetnikami, czy stuhaczami.
Nie byli, więc miny zrzedły im jednocześnie.
-I co, jak tak ćwiczysz, to pewnie nigdzie cię na obiad nie puszczą, co?
Pogodan coś zaczął mruczeć, ale rusałka-towarzyszka ubiegła go w wyjaśnieniach.
-Wręcz przeciwnie, posługiwanie się sztućcami jak najbardziej wskazane, tylko że jeśli ma opuszczać uzdrowisko, mam obowiązek towarzyszyć mu razem z wózkiem.
-Ależ oczywiście, w najmniejszym stopniu nam to nie przeszkadza.
Tak oto, wraz z nową towarzyszką wspomagającą Pogodana w jego próbach (po drodze na obiad zmieniono łapę oninigena na odnóże stawonogomałpiaka, znacznie lepiej przystosowane do spożywania posiłków za pomocą narzędzi, aniżeli olbrzymie łapsko poprzedniego stwora), oraz domagającymi się posiłku brzuchami, wybrali obiad w jednej z rozlicznych karczem na głównej ulicy miejskiej części Żarskich Piasków.
W trakcie posiłku, stali się świadkami hucznego wydarzenia: przejścia świty Księżniczki Parkietty z Topselekt, która to świta zawierała również akwarium z prywatna hodowlą niezwykle rzadkich ryb. Pochód łączył w sobie potęgę wysadzanych w powietrze hucznych dźwięków, jak i milczący spokój ryb, pływających za dźwiękoszczelnymi szybami przegubowego akwariobusa. Zdzisław zazdrościł rybiej miejscówce dźwiękoszczelności.
-No takiego huku jak tutaj, to najszczelniejsza szyba chyba nie wytrzyma. Nie wróżę tym rybom długiego żywota.
-Księżniczka będzie mogła je przerobić na dania z najwyższej półki i napchać miechy zyskiem z wyprzedaży ograniczonych liczebnie zbiorów. - nawet jeżeli Binarysław mylił się, nie potępiał za to księżniczki, albowiem na jej miejscu również by w ten sposób postąpił.
-Ale dlaczego wchodzi z takim wielkim hałasem? Samodzierżawcy, gdziekolwiek by nie wyruszali wczasować, zwykli przemieszczać się w przebraniu.
I oto powód, dla którego Kordelina zadała to pytanie, niezwłocznie ukazał się pod postacią obwieszczeń różnorakich, iż miłościwie panująca w Topselekt Księżniczka Parkietta odprawi pokaz wspaniałej sztuki tańca. Ponadto, w kolejnych dniach, jej znana w szerokim wszechświecie hodowla ryb zostanie wystawiona dla zwiedzających.
Pośród członków wyprawy na Szóstej Kosmosławie nie znalazł się nikt skłonny w bezpośredniej styczności chłonąć wdzięk i umiejętności tańczącej księżniczki. Nadto, Astralmir miał nieciekawą przygodę z lewym okiem, które zaczęło mu zerojedynkować. Zostało to zażegnane dzięki niezwłocznemu działaniu Binarysława, kilku drutom z parasola oraz durszlakowi, użyczonemu przez przyjazną obsługę ośrodka wypoczynkowego. W dodatku uzyskane w ten sposób dane znalazły nieoczekiwane zastosowanie wiele lat później, w dziedzinach pogodoznawczych. Zasługą zaś leczenia przeciwtechnologicznego, tego typu wypadki zdarzały się Astralmirowi znacznie rzadziej, niż by to miało miejsce w razie braku leczenia.
Jak to zwykle bywa w opowieściach o bohaterskich czynach, mimo wczasów bohaterowie nie zaznali całkowitego spokoju. Podczas gdy tkwiące w powijakach życie kulturalne TTYKI 678 skupiało się na występie Księżniczki Tencymai, żądna mocnych wrażeń część wczasowiczów otrzymała to, czego chciała. Chwile największej grozy, kiedy to hulaj-grody, jeżdżące miasta obfitujące w elektryczne, elektryzujące biesiady podsycane używkami, dla mieszanek których nazw nie staje, straciły panowanie i zaczęły jeździć zupełnie niezgodnie z wyznaczonymi trasami i odległościami. Jedne hulaj-grody zderzały się z drugimi. Jasnym jest, iż planety strzegły dość pokaźne służby, podległe w swoim czasie dogłębnemu wyszkoleniu. Dziwiło niemniej to, że mimo zabezpieczeń, jakie mało gdzie występowały, ktoś najwyraźniej musiał dostać się do systemów sterujących hulaj-grodami i kierować nimi, usiłując wyrządzić jak największe uszkodzenia.
Liczni bohaterowie z różnych miejsc Galaktyki, a nawet z innych Galaktyk, podjęli się dzieła zażegnania skutków haniebnego ciosu zadanego wczasowiczom i posiadaczom na Koman Dirowce (d. TTYKA 678). Jeśli chodzi o Szóstą Kosmosławę, wielką niesprawiedliwością byłoby ominąć udział Wujka Zdzisława, który stanął na wysokości zadania i z całej siły nie przeszkadzał.
Z kolei Astralmir wziął bezpośredni udział w locie rozypylającym środki przeciw chorobie morskiej na nieszczęśników uwięzionych w szalejących miastach rozpusty, po czym rzucił się na jedno z nich i rzucając tarczą niczym kołem przeznaczonym do miotania, przeciął przewody i zatrzymał jeden z hulaj-grodów. Był to pierwszy, którego zakładników udało się oswobodzić.
Kordelina spożytkowała zapasowy moduł zgromadzony przez Binarysława, żeby przekształcić jeden z cięższych wozów dostawczych w zastępczego Astraltira, tymże Astraltirem przyczepiła się do jednego z rozjuszonych miast jeżdżących i ciągnęła w przeciwną stronę tak, że owo miasto mimo wszelkich „wysiłków” nie mogło się wyrwać.
P ogodan wraz z towarzyszącą mu rusałką dali wspaniały pokaz możliwości różnych spotykanych w kosmosie rąk. Najpierw za pomocą zielonego, niezbyt urodziwego, ale za to zbawiennie lepistego ramienia klejodzieja, przykleił się do muru gnającego hulaj-grodu. Budowa tegoż ramienia była dość rozciągliwa, co pozwoliło na rozbujanie się i wskoczenie do miasta. Następnie, wszelkie nagromadzone na drodze sterty pozawalanych przeszkód z łatwością usunął dzięki poznanemu już wcześniej ramieniu oninigena. Na koniec, wobec braku innych możliwości i naglącej potrzeby jak najszybszego działania, szczypiec klankronomacha posłużył do przecięcia sieci przewodów odpowiadających za samoczynne sterowanie hulaj-grodu.
Cięciem przewodów, spowodował ogromne straty. By uniknąć kolejnych, Kosmosłowianie musieli zatrzymać wszystkie gnające na zatracenie miasta rozpusty. Binarysław podjął się więc zadania przełamania układów zabezpieczeń, wykorzenienia atakującego programu i wyłączenia układów kierujących. Binarysław mozolnie pracował na cyfrowym polu, w poszukiwaniu słabych miejsc w hakerskim kodzie. Nie znalazł. Łamać musiał tęgie zabezpieczenia. Do pracy zaprzęgnął moc obliczeniową wszystkich zabranych ze sobą modułów – rzecz jasna oprócz Astraltira. Lecz przerąbywał się i przerąbywał przez obwarowane komputery hulaj-grodów, a ataku ani śladu. Wszystko wskazywało na to, że żaden atak na maszyny nie nastąpił. Czyli zostało to spowodowane przez usterkę. Ale jak na złość, nic nie wskazywało na to, żeby jakakolwiek usterka miała miejsce. Coś jednak musiało spowodować bunt owych miast. Jeśli więc nie użyto technologii...
Narzędziem ataku musiała być siła nadprzyrodzona.

CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ