Z życia imigranta - Inverness

in #polish4 years ago (edited)

Postanowiłem zakończyć swoją szkocką trylogię migawkami ze stolicy Highland, czyli Inverness. Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na krótką dygresję, opisującą związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy moją niewiedzą i niejako wymuszonym desantem w północnej Szkocji.

Otóż po półrocznym pobycie na Cyprze dostałem klasyczne wymówienie, tzn. kopniakiem w rufę. Ponieważ wrzesień jest końcem sezonu, nie miałem szans na ponowne znalezienie pracy. Białas zrobił swoje i może wracać do domu.

W hotelu, podczas składanie leżaków na basenie (dla mnie jako "służby" niedostępnym nawet w największy upał) po kryjomu (zagadywanie gości było zabronione) gaworzyłem sobie z Ianem – oczywiście Szkotem. Ten zadaje mi bardzo sensowne pytanie, dlaczego daję się tak wykorzystywać za tak mizerne wynagrodzenie, skoro w UK mogę otrzymywać czterokrotnie więcej, przy minimalnej różnicy kosztów utrzymania. Tłumaczę, że za słabo znam angielski, nie stać mnie tam będzie na mieszkanie, no i znalezienie pracy może być problemem. Ian twierdził, że ledwo mówiący po angielsku Pakistańczycy spokojnie sobie pracują i nikt się ich za ich angielski nie czepia. Że pracę znaleźć można rejestrując się w tzw. Job Centre, a dzienny pobyt w hostelu kosztuje seventy pounds.

Bilet do Manchester był tańszy niż Warszawy, więc nie było o czym dywagować. W charity shop kupuję stary atlas świata (mapy UK nie było) i pozostały do odlotu tydzień przeznaczam na zwiedzanie bezludnego pustkowia na półwyspie Akamas. W poszukiwaniu wody której tam oczywiście nie ma (byłem tego świadomy). I bezsensownym zwiedzaniu niskopiennych krzaków nie rzucającymi cienia. Tydzień bezsensownego, aczkolwiek relaksującego szwendania w moim stylu dobrze mi zrobił . Chyba kiedyś napiszę post o tym półwyspie.

5,5 godziny lotu do Manchester z £200 w kieszeni powinien starczyć na początek. Potem jeszcze 8 godzin autokarem i wysiadam na miejscu. A tu w hostelu dowiaduję się, że dniówka kosztuje 14 funtów. Portfel chudnie w oczach.
I co z tego wynika? Otóż skoki na główkę do pustego basenu (obojętnie w kasku czy bez) są świadectwem głupoty. Z mojej strony było to zignorowanie absolutnie niezbędnego w takich przypadkach research-u i niedostateczna znajomość angielskiego. Gdybym się wtedy podrapał w ten głupi łeb, zorientowałbym się, że seventy i seventeen to jednak nie to samo. Niezrozumienie nieznacznej różnicy pomiędzy dwoma podobnie brzmiącymi słowami stało się przyczyną gwałtownej zmiany mojego życiorysu. Zaś skutkiem – jedenastoletnia emigracja i jej nie zawsze przyjemne elementy. Choć było ciekawie i nie żałuję skutków swojej głupoty.

W taki oto prosty sposób, na własnym przykładzie wyjaśniłem przy okazji jak działa uniwersalne prawo przyczynowo-skutkowe, w skrócie prawo karmy. Każde działanie, nawet to niezauważalne ma swój skutek. Nie istnieje żadna aktywność, która nie miałaby swojego skutku. Jednocześnie ten sam skutek można rozpatrywać jako przyczynę kolejnego działania. Aby to bardziej zagmatwać i skończyć temat stwierdzę, że każda aktywność, mająca swe źródło w działalności pojedynczej osoby, całych społeczności, czy wydarzeń o charakterze naturalnym (środowisko) jest jednocześnie przyczyną przyszłych, często na pierwszy rzut ko niezauważalnych wydarzeń. I tu pomocna jest wyobraźnia. W tym kontekście nie istnieją zjawiska przypadkowe, lecz wypadkowa wieku przyczyn karmicznych.

Najgorszy były pierwsze dwa tygodnie w których jechałem na oparach. Przed odlotem do UK nie miałem kontaktu ze słodką wodą. Aby wyprać w ciągu 2 minut dżinsy i koszulkę wślizgiwałem się przez dziurę w parkanie zaplecza jakiegoś hotelu. Po dotarciu do samej plaży, udając jednego z gości obserwowałem z leżaka sytuację w kwadrancie z baraczkiem sanitarnym. Gdy tylko dziadek klozetowy opuszczał wychodził na papierosa, szalony trampek błyskawicznie wślizgiwał się do środka, wylewał na siebie cała zawartość mydła i pod prysznicem wcierał je w ubranie i nie tylko . Minuta – tyle wystarczało aby zwinąć w kłębek mokre i rozmydlone jeszcze ubranie i unikając wzroku wartownika sedesów i bidetów wskoczyć do wody na plaży. Ale płukanie w słonej wodzie jest... no powiedzmy mało skuteczne.
Niestety, przed samym odlotem nie miałem takiej okazji. Zresztą Cały Cypr jest sucharem w stylu zbieranego, suchego chleb dla konia Jaremy Stępowskiego. Przez kilka wcześniejszych dni na półwyspie Akamas nie znalazłem kropli słodkiej wody, a tak marzyłem o wypluskaniu i odświeżeniu.
Ostatnią noc przed odlotem spędziłem w oleandrowych zaroślach lotniska. Pozbawiony od jakiegoś czasu cywilizowanej ablucji nie czułem się zbyt komfortowo, ale wydaje mi się, że moi współpasażerowie bardziej cierpieli.

Po wejściu do wyznaczonego mi pokoju, na górnej pryczy rezyduje jakiś niezbyt sympatyczny brodacz. Kiedy tylko ściągam odzież, zmaltretowane skarpety i kilka dni niezdejmowanych, oryginalnych, chińskich adidasów, facet wypada z piętra i znika jak poparzony. Zaprawiony w podobnych, partyzanckich akcjach, szybko wrzucam kompromitujące mnie rekwizyty do reklamówki, zawiązuję na węzeł i wciskam na dno plecaka, a obuwie wystawiam na korytarz. Do pokoju wpada obsługa w towarzystwie brodatego kabla i zaczyna się dochodzenie. Obwąchują mnie, zaglądają do plecaka, pod pościel w poszukiwaniu kompromitujących mnie rekwizytów. Zapomnieli przewąchać mnie pod pachami.
Zostaję pouczony gdzie prać i suszyć skarpetki, wietrzyć obuwie i siebie samego.

Wieczorem dowiaduję się w którym hostelu znajduje się siedlisko podobnych do mnie, polskich sierot. Licząc na intensywny obieg informacji w swojskiej społeczności opuszczam hostel. Wcześniej w ramach zemsty kradnę brodaczowi prześcieradło, aby dostać zwrot depozytu za moje, również mnie wcześniej skradzione. Zupełnie jak w wojsku, nie rozumiem po co komu moje prześcieradło – chyba, że i jemu skradziono. A co? 10 funtów mam stracić bo jakiś koleś mnie okradł? Za 10 funtów to ja miałem tygodniowy wikt z Tesco..

Nowy hostel. O nazwie Ho Ho. Bardzo swojski. Duży, bardzo duży salon połączony z kuchnią (samoobsługa oczywiście). Pojemność jednorazowa hostelu – około 20/30 gości. A ci to w większości wygoleni panowie ze złotymi łańcuchami na szyi, pakujący po pracy na siłowni i dożywiający się jakimś proszkiem z puszki. Piją to i owo (choć zdecydowanie nie herbatę), grają w karty i tylko wbitego w środek stołu noża brakuje. Nie są groźni, nawet życzliwi. Atmosfera jak w pirackiej tawernie. Są też panie, ale te reprezentują zupełnie inną klasę.

Wpłacam ostatnie 50 funtów za tygodniowy pobyt i zaliczam kolejne job center (a) zostawiając swoje CV i wypełnione ankiety. Menedżer jednego z biura pośrednictwa pracy mówi do mnie – czego ty chcesz, jest was tutaj (Polaków) 5 tysięcy w naszym 50 tysięcznym mieście. A ja naiwny dedukowałem, że czym dalej na północ tym mniejsza konkurencja. Po jakimś czasie i wielu rozmowach z naszymi odkryłem Prawo Jednorodnego Rozproszenia Rodaków. Mówi ono, że bez względu na współrzędne geograficzne, gęstość polskiej populacji na dowolnym terenie jest zawsze proporcjonalna do gęstości zaludnienia autochtonicznej populacji. Podobnie było na Cyprze. I po co ja się pchałem na północ zamiast zacumować w Londynie? Jest drożej, ale lepiej płacą i zdecydowanie większa fluktuacja na zmywakach. Zamiast w służbowej liberii głupio otwierać drzwi w jakimś hotelu, musiałem w zimnicy krajać rybę na plasterki.

Mniejsza o ryby, o tym może innym razem. W hostelu poszła fama, że są miejsca przy przerobie łososia. Przed tygodniem personalny nie chciał ze mną rozmawiać, każąc zapytać za półtora miesiąca. Szturmujemy w czwórkę zakład, a tam w imieniu kadrowego zapisami zarządza Kaśka, niczym nasz prezes ministrami. Ilu was jest? Ok, tu macie kontrakty, kto nie zna języka temu pomogę. Zbiera dokumenty i zabiera do magazynu po sprzęt ubraniowy i jazda do roboty. 20 Minut po podpisaniu papierów. Po jednym dniu pracy (nowo przyjętym płacili następnego dnia gotówkę od ręki) mogłem zapłacić za cały następny tydzień z góry. To był znaczący przełom, przekładający się jak na stan mojej psychiki, tak i na wzbogacone menu. Do standardowego makaronu z trocinami z tuńczyka w oleju mogłem dołożyć coś z zieleniny i owoców.

High Street – Kilkuset metrowy deptak oferujący wszystko bez zbędnego robienia tłoku w reszcie miasta. To właśnie tu, z okien hostelu, można było obserwować wieczorami walki okładających się torebkami i szarpiących się za włosy podchmielonych dziewczyn, a czasem starających się je rozdzielić chłopaków. W pewnym momencie już nie wiadomo było o co chodzi, bo wszyscy bili się ze wszystkimi – rozdzielane dziewczyny jednoczyły siły i wspólnie atakowały zdezorientowanych chłopaków. Krzyki, piski i inne odgłosy walki szybko nikły, ponieważ czuwający w weekendy przy monitorach policjanci zjawiali się błyskawicznie.

Początkowo przyszło mi mieszkać w jednym pokoju z młodzieżą, która jak wywnioskowałem z ich rozmów i zachowania, znalazła tu azyl przed skutkami kryminalnej aktywności w kraju. Nie mieli tu na karku żadnych prokuratorów, śledczych, windykatorów itp. Niektórzy ukryli się tu przed odbyciem wyroku. Z czasem awansowałem do zamieszkania z kilkoma starszymi osobami poza hostelem (tylko jedna z nich odbyła należny wyrok), ale ich zwyczaje i kultura nie za bardzo mi pasowały. Podobnie jak w przypadku poprzedniej grupy, tak i tu aby nie być publicznie zadziobany, musiałem starannie ukrywać swoją prawdziwą tożsamość psychologiczną.

O poziomie moich rodaków niech świadczą dwa przypadki, których byłem świadkiem. W jednym z eleganckich marketów, mój współlokator o budowie i sile głosu Zagłoby (ale nie już inteligencji) odkręca wzięty z półki słoik, i wpychając swój gruby, brudny paluch testuje jego zawartość pomiędzy wagami. Na moje protesty odpowiada niewinnie – „no co, chyba mam prawo wiedzieć za co płacę”. Drugi artysta podchodzi do lady z wędlinami i wypala po polsku do dystyngowanego sprzedawcy – „ty, nakrój mi 20 deko tej szynki, wskazując jednocześnie palcem tę o którą mu chodzi. Beż żadnego skrępowania używali w miejscach publicznych wulgaryzmów (za co w takich Emiratach Arabskich grozi więzieniu ). Osobniki te i im podobne nie były świadome, że oprócz nich samych miasto zamieszkuje kulturalna, zintegrowana od lat społeczność polska, a wśród niej nowe, urodzone tam pokolenie.

Jakoś mi się udało odczepić od tego towarzystwa, zmienić pracę, kupić laptop, oprogramowanie do nauki angielskiego, a nawet skończyć zaocznie trzyletni kurs programowania.

Niektóre z naszych dziewczyn zapisywały się do miejscowego koleżu na jakiś kurs - najczęściej językowy. Nauka na pełny etat, tzn. trzy dni w tygodniu uprawniała do otrzymania stypendium (około 300 funtów miesięcznie). Więc zamiast brać dodatkowe godziny u pracodawcy, edukowały się i jeszcze dostawały za to pieniądze. Tak nawiasem, bezpłatne kursy językowe prowadzone były przez wiele różnych ośrodków. Pracujące jako sprzątaczki w szpitalu, po ukończeniu kursu zarabiały co najmniej 4 razy więcej.

Miasto, ze swoją specyficzna architekturą i rodzajem światła jakie na nie pada robi wrażenie. Raz jest pochmurno, a za chwilę za oknem pejzaż jak z obrazu. No i te tęcze. Myślę, że to kwestia bardzo czystego powietrza i jego dużej wilgotności. Oto kilka próbek.

Poczynając od zamku, w którym aktualnie umiejscowione jest biuro szeryfa i sąd (strome zbocze pod zamkiem to terytorium królików), miasto zmienia swój charakter na bardziej przyjazne człowiekowi. Mniej tu ciosanego kamienia na korzyść zieleni i ciszej.

IMG_1297 (2).JPG

Tą trasą kierujemy się na południe, aż do traktu wiodącego wzdłuż kanału.

Takich jak tutaj care home jest w okolicy cała masa. Dożywają tu swoich dni seniorzy, którzy opłacają swój pobyt bieżącą emeryturą i zaoszczędzanymi w ciągu życia środkami. Raz na jakiś czas, ale zdecydowanie niezbyt często wpadają do nich dzieci. Przykre to, ale tu umieranie z dala rodziny jest powszechnie akceptowane. Podobnie jak dobrowolne usuwanie się starszyzny do cienia, aby swoim widokiem nie straszyć wnuków. Swoja niedołężnością, zapachem, trzęsącymi się rękami, niedosłuchem i obwisłą skórą. Nie mniej jednak mają dobrą opiekę - staruszkowie są zadbani, codziennie otrzymują świeże, wyprane i odprasowane ubrania i bieliznę, dobrze odżywiani, rozwożeni autokarami na różne imprezy. Czasem to oni sami są gospodarzami, przyjmującymi artystów z ich występami.

Analogiczną sytuację zauważyłem w stosunku do młodych członków rodziny. Kończą szkołę w okolicy pełnoletności i opuszczają dom aby rozpocząć własne, dorosłe życie. Najczęściej w jakimś hostelu lub wynajmowanym pokoju - byle nie z rodzicami. Ot taka segregacja pokoleniowa, gdzie każdy sobie rzepkę skrobie. Z tego powodu budowane domki są skromne, zgodnie z koncepcją życia rodziny jednopokoleniowej.

Ponieważ w świecie białych dobrobyt często konstruowany jest na bazie kredytu, w jakimś stopniu ich obywatele nie czują się zagrożeni od strony socjalnej. W tym fakcie upatruję osobiście rozluźniania więzów rodzinnych w naszej kulturze. Przecież zawsze z pomocą przyjdzie bank ze swoim kredytem - wystarczy zadłużyć się na resztę życia. W przeciwieństwie do większości krajów muzułmańskich, w których oferowanie kredytu jest niemoralne i nieuczciwe, czy wręcz nielegalne. Ponieważ w takich warunkach członkowie rodziny muszą polegać na samych sobie i swojej rodziny, występuje tam silniejsza więź rodzinna, za oczywiście cenę zależności od reszty jej członków. Rodziny mieszkają tam w domach wielopokoleniowych, gdzie utrzymywanie ścisłych więzi rodzinnych jest naturalne ale też bardzo ważne. Śmiem twierdzić (tak myślę), że to właśnie martwy rynek kredytowy w krajach muzułmańskich, postrzegany jest przez euro-amerykańską finansjerę jak potencjalna „strata”, czyli niewykorzystanie wielomilionowego, ludzkiego potencjału. Nie ma tam kogo łupić na kasę i to kogoś boli.
I to jest prawdziwy powód niechęci „białego świata” do muzułmańskiego, w którym aby coś mieć, należy najpierw na to zapracować.

Zdaję sobie sprawę, że długie teksty są mało czytelne, a ja mam jeszcze trochę do opowiedzenia o życiu Szkotów i niektórych ich zachowaniach. Nie wykluczam aneksu do mojej trylogii.

Wszyskie prezentowane tu zdjęcia pochodzą z mojej prywatnej kolekcji i są mojego autorstwa. Canon EOS 1000D

Sort:  

Congratulations @trampmad! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :

You received more than 3000 upvotes. Your next target is to reach 4000 upvotes.

You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

You can upvote this notification to help all Steem users. Learn how here!

Czekamy na kilka aneksów do trylogi!

Dziękujemy za to, że jesteś częścią społeczności #pl-travelfeed!

Zapraszam do zapoznania się postami opublikowanymi w zeszłym tygodniu, twórcy tych postów liczą na Twój głos, zapraszam do głosowania, następnym razem Twój post będzie walczyć o tytuł najlepszego postu tygodnia tagu #pl-travelfeed.

komentarz.png

Dowiedz się więcej o TravelFeed klikając na baner powyżej i dołącz do naszej społeczności na Discord.

Kuratorzy tagu #pl-travelfeed
@rozku & @lesiopm

Muszę odsapnąć. Zaplanować, pozbierać fakty, dobrać zdjęcia itd. Zebrać wszystko do aneksu tak aby nie tworzyć następnego aneksu do aneksu.

Piękne zdjęcie zamku 😁

@tipu curate

Nie było łatwo, wiele razy o różnych porach dnia i sezonach polowałem na taką jakość. I wreszcie trafiłem.

Manually curated by the Qurator Team. Keep up the good work!

Świetnie się czyta, fajnie, że podzieliłeś się swoją historią.


Congratulations @trampmad!
You raised your level and are now a Minnow!

You can upvote this notification to help all Steem users. Learn how here!

Też byłem w Inverness, ale pojechałem tam nowiutkim Galaxy z polską flagą na dachu.