Dobry wieczór.
@poprzeczka przeskoczona i to ze sporym zapasem. Jestem bardzo dumna.
Padłam wczoraj spać jeszcze przed 20. Spałam nieźle, a co najważniejsze udało mi się tej nocy nie podjadać. Bardzo byłam z siebie dumna niemniej jednak wstałam totalnie nieprzytomna. Przestawiałam budzik do granic nieprzyzwoitości i wstałam na ostatnią chwilę byleby pies zrobił siku i zjeść śniadanie. Muszę się w sobie zmobilizować, żeby przestać przestawiać budzik. Po prostu wstać i żyć, bo wtedy funkcjonuje mi się najlepiej, a jak się tak sama ze sobą bawię to tylko nakręcam senność. Przecież 15 minut drzemki nic nie zmieni, gdy się wstaje o 4 rano. Postanowienie na kolejne dni: wstawać wraz z pierwszym budzikiem!
Nadal nie mam auta, więc przyjechała po mnie kierowniczka. Jestem jej bardzo wdzięczna za pomoc, bo jakbym miała jeździć Boltem do pracy to taniej by mi wyszło wzięcie L4 na czas naprawy. W pracy stabilizacja. Przez weekend tyle nadrobiliśmy, że zrezygnowali z nadgodzin w tym tygodniu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo ludzie są już trochę zmęczeni i mają dosyć. Bardzo się jednak obawiam dynamicznej sytuacji i że jednak na skutek trzęsienia ziemi przywrócą nadgodziny. Nienawidzę w mojej pracy właśnie tej dynamiki, bo to ja muszę ludziom co chwilę przedstawiać różne scenariusze i to na mnie się złoszczą nie przyjmując kompletnie do wiadomości, że ja jestem tylko wykonawcą poleceń z góry, a nie ich autorką. Miałam dzisiaj kilka sytuacji, które podniosły mi ciśnienie, ale z perspektywy czasu muszę przyznać z zadowoleniem, że ciśnienie opadło szybko i nie przyniosłam nerwów do domu. To dobra zmiana, mam nadzieję, że nie chwilowa. Koleżanka sprzedała mi newsa, że jutro i w środę będzie u nas kierownik, do którego działu aplikowałam. Nie mam już żadnych nadziei na to stanowisko, ale mentalnie szykuję się na rozmowę, bo na pewno dla sztuki będzie musiała się odbyć. Zobaczymy co z tego będzie.
Po powrocie z pracy uzupełniłam płyny i zgodnie z planem poszłam biegać. Garmin długo nie mógł złapać sygnału GPS, więc przeszłam się spacerkiem do parku, aby po nim biegać w kółko. Lubię ten park na maxa. Jest cisza i spokój. Co prawda pętla mogłaby być trochę większa, ale dzisiaj mi to nie przeszkadzało. Biegało mi się fenomenalnie. Mój główny problem z bieganiem jest taki, że nie wychodzę ze strefy komfortu. Zero potu, wolniutki truchcik, zero zmęczenia mięśni. No nie umiem się zmusić do większego wysiłku i szybszego tempa. Dzisiaj jednak było we mnie tyle energii, że wyszło bardzo fajnie. Przede wszystkim czułam, że faktycznie robię trening. Do marszu przechodziłam gdy już z oddechem było ciężko lub gdy czułam zmęczenie mięśni. Bardzo mnie to ucieszyło. Nadal mam dużo satysfakcji z biegania nie mówiąc już o poczuciu dumy, że w końcu coś z sobą robię popołudniami, a nie tylko zalegam przed serialami.
Jeśli dobrze rozumiem tajemnice treningu biegowego to powinnam biegać wolniej, żeby być w drugiej strefie, ale no wyszło jak wyszło. Moje tętno jest totalnie poza moją kontrolą na obecnym poziomie "wytrenowania" jeśli w ogóle o takowym można w moim przypadku mówić.
Pojawiły się też nowe rekordziki. Udało mi się zejść poniżej 10 minut / 1 km i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Nie planowałam tego. To był po prostu fajny trening, podczas którego świetnie się bawiłam. Bardzo miły dodatek. Rekordowy też był to bieg jeśli chodzi o jego długość.
Wróciłam do domu bardzo zadowolona. Trochę zmęczona, szaleńczo głodna, ale dumna jak paw. Zrobiłam to. Kolejne popołudnie wykonałam swój plan. Wzięłam prysznic i zjadłam obiad. Kalorie są dzisiaj moim problemem. Terapeuta powiedział, że mam sobie synchronizować Fitatu z Garminem no i ni mniej ni więcej oznacza to, że dzisiaj muszę zjeść 250 kcal więcej niż jem na co dzień. Chodzi o to, żeby bieganiem nie wprowadzać się w stan skrajnego deficytu. Jest to dla mnie problematyczne, ponieważ źle rozłożyłam posiłki w czasie i późnym popołudniem łamane na wieczór skumulowały mi się de facto trzy posiłki: obiad, kolacja, dodatkowy posiłek za bieganie. W kolejnych dniach zmodyfikuję trochę rozkład mojego dnia i po prostu obiad zjem od razu po pracy, trochę odpocznę i wtedy pójdę biegać. To mi pozwoli wydłużyć przerwy między posiłkami i pozytywnie wpłynie na mój apetyt, bo nie skłamię jak powiem, że nie mam w ogóle ochoty na ostatni posiłek [jeszcze go nie zjadłam].
Źródło: fotografia własna
Nóżki pewnie jutro będą boleć skoro Garmin wyliczył tak długi czas regeneracji. Zawsze to było koło 18 - 20 godzin.
Źródło: fotografia własna
Chciałabym, żeby moje życie zawsze tak wyglądało. Praca, spokój i cisza w domu, realizacja planów. Czuję w sobie jakiś taki żar, gdy w ogóle myślę o bieganiu. Naprawdę mi się spodobało i wiele mnie kosztuje to, żeby nie biegać codziennie. Pewnie i tak nie dałabym rady, bo chęci chęciami, ale ciała nie oszukam, ale wiecie o co chodzi. Nigdy nie czułam do niczego w sobie takiej pasji, takiego zapału. Szkoda, że tu na miejscu nie mam z kim porozmawiać o bieganiu, bo po prostu nie znam osób biegających. Kolega z pracy biegał wyczynowo, ale porzucił ten sport. Mogłabym iść na park run, już raz byłam, ale nie czuję się kompletnie gotowa na to. Wtedy porwałam się z motyką na słońce i większość trasy przeszłam, więc co to za frajda? Na spacer to mogę chodzić z psem. Czuję się mocno osamotniona ostatnio ogólnie, już nie tylko w kontekście biegania. Wszyscy moi najbliżsi są ostatnio bombardowani katastrofami, więc nikt nie ma głowy zapytać po prostu co słychać. Smutne to. W sobotę koniecznie idę na miting, bo brakuje mi ludzi, tak po prostu. Ludzi, z którymi nie pracuję, bo ostatnio tylko takich widuję. A w niedzielę umówiłam się z koleżanką na kawę w kociej kawiarni. Ja wiem, kasa i tak dalej, ale potrzebuję kontaktu z drugim człowiekiem, a mi się to nie zdarza, bo jestem introwertykiem, więc skoro taka potrzeba wystąpiła to jest już krytyczny alert i trzeba zareagować.
I tyle. Idę obejrzeć jeszcze z jeden odcinek Brzyduli, zapakuję obiad na kolejne dwa dni do pudełek i idę się położyć. Zasłużyłam dzisiaj na dobry, zdrowy sen. Totalnie.
Śniadanie: skyr z płatkami
Obiad: tofu z ryżem, fasolką szparagową i warzywami [ogórek świeży i kiszony]
Przekąska: kefir
Kolacja: serek wiejski z jajkami
Dodatkowy posiłek: skyr z bananem i płatkami
Woda: 2l
Kroki: 17k
Do jutra!
Mój główny problem z bieganiem jest taki, że nie wychodzę ze strefy komfortu. Zero potu, wolniutki truchcik, zero zmęczenia mięśni. - uwierz mi, że na Twoim etapie to nie problem, a zaleta.
Pamiętaj - powolutku, na spokojnie, truchcik przemiennie z marszem.
Chciałoby się już szybciej!
Błędne myślenie każdego początkującego biegacza.
U mnie skończyło się to kontuzją kolana, która wyeliminowała mnie z biegania na kilka miesięcy.
Zalecam zdrowy rozsądek 😃